Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Społeczeństwo

Ostatnia matura z Bogiem i ojczyzną? Oby. To się już zrobiło groźne i niesmaczne

W 2025 i kolejnych latach matura ma być już pełna, oparta ściśle na podstawie programowej. W 2025 i kolejnych latach matura ma być już pełna, oparta ściśle na podstawie programowej. Tomasz Pietrzyk / Agencja Wyborcza.pl
Matura znowu będzie okazją do machania flagą biało-czerwoną, schylania się przed krzyżem, deklarowania szacunku dla wartości rodzinnych. Aż dziw bierze, że ten egzamin pisze się na siedząco, a nie na baczność. Może po raz ostatni.

Od kilku lat mamy absurdalną sytuację, że wymagania egzaminacyjne są znacznie mniejsze od podstawy programowej. Do matury trzeba się uczyć mniej niż do szkoły. Nauczyciele muszą bowiem realizować na lekcjach wszystko, także treści niewymagane na egzaminie. Młodzież całkiem słusznie uważa, że aby dobrze przygotować się do matury, trzeba rzadziej chodzić na zajęcia. W szkole uczą rzeczy zbędnych.

Maturę w wersji mniejszej od podstawy programowej wprowadziła ekipa Przemysława Czarnka, aby ograniczyć negatywne skutki pandemii i zdalnego nauczania. Zamiar był dobry, nie przewidziano jednak, że uczniowie przyzwyczają się do mniej wymagających egzaminów i będą chcieli, aby tak było zawsze: szkoła sobie, matura sobie. W tym roku taki rozbieżny egzamin odbędzie się po raz ostatni.

Szkoła i matura będą szły tą samą drogą

W 2025 i kolejnych latach matura ma być już pełna, oparta ściśle na podstawie programowej. Szkoła i matura będą szły tą samą drogą. Skończy się poczucie, że nauczyciel uczy rzeczy, które nie przydadzą się na egzaminie. Wcale jednak nie będzie on trudniejszy. Formalnie wymagania będą za rok inne, faktycznie nic się nie zmieni. Mniejsze wymagania zostaną, zmieni się tylko ich nazwa.

Wszystko przez to, że młodsze roczniki, które mają zdawać nieokrojoną wersję egzaminu, poczuły się oszukane. Wprawdzie pandemię i zdalne nauczanie przeżywały wcześniej – w podstawówce i pierwszej klasie szkoły średniej – jednak o wiele bardziej niż starsi koledzy odczuły inne zawirowania w oświacie, m.in. liczne wakaty, ciągłe zmiany nauczycieli, naukę pobieraną od osób pracujących na dwa etaty, przepracowanych, sfrustrowanych i wypalonych zawodowo, uczenie się pod kierunkiem wiekowych emerytów, z którymi trudno nawiązać kontakt. Do tego należy dodać mnóstwo lekcji, które się nie odbyły, gdyż nauczyciele chorowali, a na opłacenie zastępstw szkoła nie dostała pieniędzy. Młodsi uczniowie uważają, że im też należy się chudsza matura.

Nowa władza nie pozostała głucha na te głosy. Wprawdzie za rok nie będzie już matury zdawanej na specjalnych warunkach, czyli okrojonych wymaganiach. Jednak nie będzie też powrotu do matury opartej na przeładowanych podstawach programowych. Podstawy zostaną odchudzone – na razie o 20 proc., ale to raczej nie jest koniec odciążania młodzieży. Jeśli zmiana się uda, nauczyciele będą uczyli dużo mniej i jednocześnie dokładnie tyle, ile jest wymagane na maturze. Skończy się poczucie, iż szkoła nie przygotowuje nie tylko do życia, co już wszyscy wiemy, ale nawet do egzaminów. Na co komu taka edukacja?

Matura jako egzamin dojrzałości moralnej

Poprzednia władza uważała, że wychowanie jest ważniejsze od nauczania. Uczniowie mieli być nie tyle kształceni, ile kształtowani, czyli urabiani w duchu poszanowania określonych wartości. Wiedza i umiejętności to tylko dodatek do tego, co się naprawdę liczy. A liczy się duch, nie intelekt. W wymaganiach z języka polskiego, wciąż przecież obowiązujących, stoi jak wół informacja, że celem nauczania jest kształtowanie nie tylko dojrzałości intelektualnej i emocjonalnej uczniów, ale też moralnej. Przez osiem lat rządów PiS matura ewoluowała w tym kierunku, aby był to również sprawdzian określonej postawy moralnej. W tym roku absolwenci liceów i techników będą taką maturę zdawać po raz ostatni, ale jednak będą.

Poprzednie władze oświatowe i liderzy partyjni nie ukrywali, że chodzi o oswojenie młodzieży z wartościami chrześcijańskimi, nauką Jana Pawła II, a także z ideologią PiS. Uczniowie nie mieli wyboru. Do kształtowania postawy moralnej służyły nie tylko takie przedmioty jak religia czy etyka (z nich można było się wypisać), ale także język polski, historia, a w ostatnich latach również HiT (wszystkie trzy obowiązkowe). Ten ostatni przedmiot został stworzony głównie po to, aby nauczyć młodzież patrzeć na dzieje Polski i teraźniejszość przez pisowskie okulary. Gdyby Czarnek nadal był ministrem edukacji, zapewne mielibyśmy maturę również z HiT, a może i z religii.

Pisowscy eksperci coraz więcej treści religijnych i moralnych wciskali do podstawy programowej języka polskiego. Również wymagania maturalne z tego przedmiotu były tak kształtowane, aby zamienić egzamin w sprawdzian moralności. Na lekcjach polskiego uczniowie byli przyzwyczajani, że w rozprawce należy moralizować: deklarować, jaka postawa jest właściwa, oraz pouczać innych, jakie wartości mają wyznawać, aby odczuwać dumę z bycia Polakami. Na egzamin uczniowie szli w nastroju bogoojczyźnianym, przekonani, że deklarowanie miłości do kraju, narodu i Stwórcy przykryje wszelką niewiedzę i nieumiejętne pisanie o literaturze i problemach życiowych.

Mimo że nauka języka ojczystego w liceum i technikum opierała się na poznawaniu kanonu literackiego, w praktyce traktowano utwory pisarzy jako pretekst do refleksji nad dobrem i złem, nad służbą i zdradą, nad walką i poświęceniem, nad godłem i krzyżem, nad zmartwychwstaniem i wniebowstąpieniem. Moralizowaniu w duchu chrześcijańskim sprzyjała nadmierna obecność w kanonie tekstów religijnych. Więcej się na lekcjach polskiego mówiło o Bogu i Jezusie niż o naszych noblistach.

Duch Czarnka unosi się nad szkołą

Nic dziwnego, że kiedy uczeń na maturze miał się powołać na jakiś przykład literacki, to chętniej wybierał opisy wygnania z raju Adama i Ewy, zabicia Abla przez Kaina czy zesłania potopu na grzeszną ludzkość, przypowieści biblijne o synu marnotrawnym czy miłosiernym Samarytaninie albo drogę krzyżową Pana naszego niż prozę Sienkiewicza, Reymonta, Tokarczuk czy wiersze Miłosza i Szymborskiej.

W ostatnich latach maturzyści nie grzeszyli wprawdzie wiedzą o literaturze, wykazywali się za to tym, co najważniejsze, czyli słuszną postawą moralną. Tematy wypracowań były tak skonstruowane, aby prowokować do refleksji moralnej, a nie spontanicznej i niezależnej od wpływów religijnych interpretacji lektur jako dzieł literackich. Dzisiaj, gdy skończył się realny wpływ Przemysława Czarnka na szkoły, jego duch wciąż unosi się na egzaminach, gdyż uczeń nie może wyzbyć się maniery pisania w rozprawce o tym, jak żyć, aby być dobrym Polakiem i katolikiem.

Uczniowie doskonale odnajdują się w pisaniu traktatów moralnych na maturze. Wystraszyliby się, gdyby nagle musieli wykazać się świadomością artystyczną, wrażliwością estetyczną i sprawnością językową. Sposobu wypowiadania się w mowie i piśmie nie można zmienić nagle. Decyzją ministerialną nie zmienimy nawyku, że wypowiadanie się o lekturach równoznaczne jest z mówieniem o religii i ojczyźnie.

Rok temu maturzyści otrzymali tematy jakby wyjęte wprost z lekcji o moralności, czyli religii i etyki, a nie nauki o literaturze. Były to: „Co sprawia, że człowiek staje się dla drugiego człowieka bohaterem?” oraz „Człowiek – istota pełna sprzeczności”. Najbardziej poręczna do pisania na takie tematy wydawała się wiedza religijna. Maturzystom często na myśl przychodziła też wiedza do życia w rodzinie (WDŻ), czyli kolejny przedmiot, który był pojmowany przez PiS jako narzędzie do kształtowania postaw chrześcijańskich. Młodzi pytali, czy dobrze zrobili, jeśli w ramach kontekstu (odwołanie się do kontekstów w rozprawce jest obowiązkowe) napisali o własnej rodzinie (kontekst społeczny). Niebawem doszlibyśmy do tego, że na maturze pisałoby się własne CV z podkreśleniem cnót chrześcijańskich i prawicowych poglądów politycznych.

Polonistów czeka trudne zadanie

Obecna władza usuwa WDŻ ze szkół i zastępuje ją wiedzą zdrowotną. Nie będzie HIT. Religia również wisi na włosku. Może się okazać, że gdy zabraknie w nauczaniu przedmiotów moralnych, uczniowie nie będą potrafili pisać wypracowań z polskiego. O czym mają pisać, gdy nie mogą deklarować chrześcijańskich i patriotycznych postaw i zachęcać czytelników do prowadzenia życia pobożnego i pełnego poświęceń dla ojczyzny? Polonistów czeka trudne zadanie przywrócenia w szkołach nauki polskiego jako języka i literatury, a nie czynnika wychowawczego, narzędzia pomocniczego dla katechezy. Niełatwo będzie wyplenić myślenie religijne.

Nie spodziewam się, że już w tym roku matura będzie sprawdzianem sprawnego pisania i mówienia w języku polskim oraz znajomości wspólnego kodu kulturowego, jaki charakteryzuje ludzi aspirujących do dalszego kształcenia na poziomie akademickim. Tegoroczna matura z polskiego znowu będzie okazją do machania flagą biało-czerwoną, schylania się przed krzyżem, deklarowania szacunku dla wartości rodzinnych i głoszenia haseł, że „krwi nie odmówi nikt”. Aż dziw bierze, że egzamin pisze się na siedząco, a nie na baczność.

Do tej pory wyrazy miłości do ojczyzny to były tylko słowa, więc chętnie nimi szafowano. Teraz nadchodzą czasy, kiedy państwo może powiedzieć „sprawdzam” i młodych ludzi, tak chętnie piszących o patriotyzmie, powołać do wojska i rzucić na front. Oby się nie okazało, że tak chętnie wyrażano na maturze wiarę w najwyższe wartości, gdyż nikt nie pomyślał, że naprawdę trzeba się będzie nimi wykazać. Przestańcie – zwracam się do władz oświatowych – fundować maturzystom egzamin z deklarowania miłości do Boga i ojczyzny, bo to się zrobiło groźne i niesmaczne.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Wydania specjalne

Kto i po co mnoży niektóre rasy?

Rozmowa z lekarzem weterynarii prof. Wojciechem Niżańskim o wyzwaniach związanych z hodowlą psów.

Joanna Podgórska
15.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną