Tu liczy się serce i bezinteresowna pomoc. Na czym polega praca w Polskim Czerwonym Krzyżu na Podkarpaciu?

Podziwiamy ich z oddali i tak naprawdę nie wiemy, z jakimi trudnościami mierzą się na co dzień. Pracownicy Polskiego Czerwonego Krzyża w swoje działania wkładają wielkie serce. A jak się pracuje tuż przy granicy? O tym opowiedzieli nam przedstawiciele podkarpackiego oddziału PCK.

Czerwony Krzyż na białym tle. Ten symbol od ponad stu lat kojarzy się z bezinteresowną pomocą. Szeregi organizacji zasilają ludzie, którzy potrafią poświęcać się dla innych. Wojna w Ukrainie i kryzys migracyjny sprawiły, że teraz wsparcia trzeba udzielać jeszcze szybciej i z większym zaangażowaniem niż dotychczas. Z czym na co dzień mierzą się ci, którzy pracują w najsłynniejszej polskiej organizacji humanitarnej? O tym opowiedzieli nam przedstawiciele Podkarpackiego Oddziału Polskiego Czerwonego Krzyża, czyli dyrektor oddziału Maciej Maruszak oraz Alicja Bobola.

Polski Czerwony Krzyż to jedna z najstarszych organizacji, która zajmuje się pomaganiem potrzebującym. Jak to wygląda w województwie podkarpackim?

Maciej Maruszak: Z założenia główne działania naszego oddziału, jak i oddziałów w całej Polsce to pomoc potrzebującym. Działamy na rzecz osób ubogich, chorych, niepełnosprawnych, staramy się nie przechodzić obok nikogo obojętnie. Naszą działalność opieramy zarówno na pracownikach etatowych, jak i zrzeszonych w PCK wolontariuszach o różnych kompetencjach. Dzięki naszym specjalistycznym jednostkom, Grupie Ratownictwa PCK i Grupie Wsparcia Humanitarnego, jesteśmy przygotowani na działania w sytuacjach nietypowych. Na co dzień bardziej znani jesteśmy z promocji honorowego krwiodawstwa, kursów pierwszej pomocy oraz organizacji usług opiekuńczych. Jednak stawiamy także mocny akcent na edukację dzieci w dziedzinie zdrowego stylu życia. Oczywiście pomagamy też w sytuacjach kryzysowych, m.in. na granicy.

I chyba mierzą się państwo z dość trudną sytuacją. Dwa lata temu wybuchła wojna i w zasadzie wszystkie oczy były skupione na województwie podkarpackim, bo Przemyśl stał się prawdziwym centrum wydarzeń…

M.M.: Tak, dokładnie. To z pewnością był trudny moment w działalności oddziału. Nie ukrywam, że nasze duże doświadczenie okazało się tu pomocne. Grupa ratownicza Polskiego Czerwonego Krzyża w Przemyślu działa już od 25 lat. Braliśmy m.in. czynny udział po katastrofie w Szczekocinach, o której do dziś pamięta cała Polska. Pomagaliśmy w wielu sytuacjach kryzysowych, np. po powodzi. Na co dzień ćwiczymy ze strażakami, policją oraz strażą graniczną. To na pewno zaowocowało lepszym przygotowaniem w czasie wybuchu wojny. Tuż po jej rozpoczęciu zwrócił się do nas wojewoda z prośbą o obsadzenie granic i punktów recepcyjnych, które były tworzone. Mieliśmy szczęście, że dysponowaliśmy jakimkolwiek sprzętem, który był pomocny w tamtej chwili. Na początku brakowało konkretnych dyrektyw, nie potrafiliśmy zaplanować do końca np. pracy karetek, a przecież trzeba było działać natychmiast. Staraliśmy się uzupełniać te luki i zabezpieczać granicę pod względem medycznym. Później dostaliśmy wsparcie od innych oddziałów PCK.

Materiał promocyjny

Co w tamtym momencie okazało się najtrudniejsze?

M.M.: Nie byliśmy zbyt dobrze przygotowani, bo dysponowaliśmy zaledwie kilkoma samochodami. Były to dość stare pojazdy, a my od samego początku musieliśmy docierać w wiele miejsc. Używaliśmy też naszych prywatnych aut, które często okazywały się za małe i niewystarczające. Przykładowo trzeba było podjechać gdzieś w sześć-siedem osób, a mieliśmy limit i brakowało miejsca na sprzęt ratowniczy. Wszystko zmienił jeden telefon. Od początku wybuchu wojny nasi pracownicy dyżurowali przy telefonach non stop, bo cały czas ktoś prosił o pomoc. Tymczasem już drugiego dnia zadzwonił do nas przedstawiciel firmy Volkswagen Financial Services i wprost zapytał, czy nie potrzebujemy kilku pojazdów. Ot tak. Podkreślił, że chcą nam pomóc. Proszę sobie wyobrazić moją reakcję, to było wprost nie do uwierzenia. Miałem świadomość, ile pracy przed nami, do ilu miejsc i ludzi trzeba dotrzeć z pomocą, a tu nagle ktoś chce nam udostępnić kilka samochodów!

To jak gwiazdka z nieba?

M.M.: Dokładnie! Poczułem, że opatrzność nad nami czuwa, bo nawet nie musieliśmy o to prosić. Po prostu pomoc pojawiła się nagle i okazała się bezinteresowna. Otrzymaliśmy 10 samochodów. Wśród nich były m.in. dziewięcioosobowe modele Volkswagen T7, także Škoda Octavia oraz dwa Volkswageny Caddy z pojemnymi bagażnikami, co potem okazało się naprawdę bezcenne. Dzięki temu mogliśmy się podzielić nimi nawet ze współpracującym z nami Przemyślem. W zamian za to zapewniono nam kierowców, którzy non stop jeździli pod granicę, by dowozić matki z dziećmi do konkretnych punktów pomocowych. Liczył się czas, bo panowały silne mrozy, więc było duże ryzyko wyziębienia zwłaszcza wśród najmłodszych.

fot.Shutterstock

Alicja Bobola: Moment, w którym otrzymaliśmy samochody, był dla nas także ogromną motywacją do działania. Był też niezwykle wzruszający, do dziś każdy z nas to pamięta. Przez dwa dni od wybuchu wojny dostawaliśmy mnóstwo bolesnych wiadomości. O tym, że ktoś głodny i zziębnięty stoi na którymś kilometrze od granicy. Wiadomo, że bardzo chcieliśmy wszystkim pomóc, ale trudno było do nich dotrzeć. A tu nagle pojawiła się informacja, że od teraz mamy do dyspozycji samochody. To był niesamowity impuls do działania. Wiedzieliśmy, że to brakujący element, który bardzo ułatwi udzielanie nam pomocy.

Od tamtego momentu minęły dwa lata. Jak w tej chwili wyglądają działania OSP Rzeszów?

M.M.: Zupełnie różnią się od tego, co było kilka miesięcy, a tym bardziej dwa lata temu. W tej chwili codziennie do Polski przybywa około kilkuset osób, ale niewiele jest takich, które są w kryzysowej sytuacji, jakby wyrwane z innego świata. To już nie jest tak jak na początku. Przybywające osoby są w miarę poinformowane, gdzie mogą się udać, z góry zakładają, czy chcą zostać u nas, czy może wybrać życie w innym kraju w Europie. Obecnie najbardziej skupiamy się na tych, którzy mieszkają u nas kilka miesięcy, rok czy dwa lata od wybuchu wojny, i mają realne problemy z aklimatyzacją. Zależy nam na tym, aby mogli samodzielnie funkcjonować, chcieli integrować się z naszym społeczeństwem. To ważne, żeby nie tworzyć enklaw i zapobiegać temu, co słyszy się w mediach. Wynika to głównie z braku rozmów, wsparcia psychologicznego.

W jaki sposób staracie się pomagać przybyszom zza granicy?

A.B.: Niektóre osoby, które decydują się na pobyt w Polsce, na początku zapewniają nas o dobrym samopoczuciu, chcą być samodzielne. Z czasem widzimy, że życie z dala od domu czy trauma, którą przeszli, trochę ich przerasta. Jednocześnie trudno im na ten temat rozmawiać. Z doświadczenia widzimy, że dotyczy to niemal 80 procent osób! Staramy się więc zapewnić im darmowe wsparcie pierwszej pomocy psychologicznej, także tej długoterminowej. Także w tym przypadku przydają się użyczone pojazdy, bo nimi zawozimy podopiecznych do placówek, w których mogą liczyć na wsparcie.

fot. Shutterstock

M.M.: Chociaż sytuacja na granicy bardzo się zmieniła, w naszym przypadku mobilność jest kluczowa. Mamy szczęście, że współpraca z Volkswagen Financial Services trwa, bo to dla nas bezcenna pomoc. Oczywiście samochody zostały już dawno wymienione, bo niektóre z nich przez pierwsze miesiące praktycznie nie gasły. Kierowcy pracowali na zmiany, ale niektóre pojazdy były w użytku non stop. Priorytetem było, żeby nikt nie został bez pomocy. Dziś to dla nas równie istotne, dlatego poza pomocą psychologiczną w konkretnych punktach nasi podopieczni mają możliwość udziału w kursach zawodowych. Dzięki temu łatwiej im się przekwalifikować, zdobyć nowe umiejętności, co także ułatwia lepszy start. Co więcej, w trakcie wdrażania lub tuż po podjęciu pracy nasi podopieczni mogą mieszkać za darmo w danej placówce przez pół roku, jeśli nie mają własnego lokum. Zawsze mogą też liczyć na wsparcie naszych wolontariuszy. Muszę też wspomnieć, że naszym ważnym zadaniem jest także prowadzenie biura informacji poszukiwań. Pomagamy ludziom odnaleźć bliskich, bo wbrew pozorom, mimo obecnej technologii, nie zawsze jest to proste.

A.B.: Niektóre osoby przeżywały tak dużą traumę, że kontakt z nimi był mocno utrudniony. Trzeba było w tym przypadku skorzystać z pomocy specjalistów, psychologów. Tu również pomoc firmy okazała się niezbędna. Jedno auto zostało oddelegowane specjalnie do tego, by przywracać utracone więzi rodzinne.

A czy współpracują państwo z organizacjami na terenie Ukrainy?

M.M.: Tak, w zasadzie od samego początku. Dzięki temu, że mieliśmy do dyspozycji pojazdy, nasze własne samochody zostały skierowane za granicę, by pomagać. Współpracowaliśmy z mniejszymi jednostkami, tworzącymi się np. przy parafiach, a także niedużymi lokalnymi placówkami. Opieraliśmy się na sprawdzonych kontaktach, np. z jednostkami straży pożarnej, więc zawsze te osoby kierowały nas do odpowiednich punktów. Do dziś jeździmy na linię frontu, nie tylko do wojskowych, lecz także cywili, którzy nie mogą lub nie chcą stamtąd odejść. Po obu stronach pomaga nam wielu wspaniałych ludzi. Ja jednak zawsze będę miał w głowie tę bezinteresowność, która była obecna zwłaszcza na początku. Nie było podziałów na przekonania religijne czy polityczne, tylko kierowała nami autentyczna chęć pomocy. Może to mrzonki, ale z własnego doświadczenia wierzę, że ludzie z natury są dobrzy i potrafią zjednoczyć się w ważnym celu.

I tego chyba warto się trzymać. Bardzo serdecznie dziękuję za rozmowę i życzę wytrwałości w niesieniu pomocy.

Materiał promocyjny marki Volkswagen Financial Services.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.