Dziennikarstwo  – zawód bardzo wysokiego ryzyka

Dziennikarstwo  – zawód bardzo wysokiego ryzyka

Nie mamy mediów publicznych. To są nadal media państwowe. Media, które władza może karmić pieniędzmi. A jak karmi, to wymaga


Prof. dr hab. Janusz Adamowski – medioznawca, profesor nauk humanistycznych, wieloletni wykładowca Uniwersytetu Warszawskiego, od 2016 r. dziekan Wydziału Dziennikarstwa, Informacji i Bibliologii UW.


Panie profesorze, jak pan się czuje w dzisiejszych czasach jako dziekan wydziału  dziennikarstwa?
– Obserwuję od dość dawna ucieczkę od dziennikarstwa. Coraz więcej ludzi wybiera inne kierunki, takie jak logistyka i zarządzanie mediami. Dziennikarstwo jest popularne wśród licealistów, tych, którzy przychodzą do nas po maturze. Ale im dalej w las, tym gorzej. Nabór na studia licencjackie jest ogromny, jest fascynacja, a na studia magisterskie – już nie mamy zbyt wielu chętnych. Poznanie tego zawodu, wszystkich jego blasków i cieni, powoduje, że ludzie, na początku pełni entuzjazmu, zaczynają weryfikować swoje wybory.

Gdy zobaczą, czym to pachnie, zaczynają się wycofywać.
– Szukają miejsca gdzie indziej. Na przykład w PR. Mamy i ten kierunek, zupełnie odrębny, bo uważam, że to są odrębne dziedziny, PR-owiec i dziennikarz to dwa różne światy. Sporo naszych absolwentów rzecznikuje różnym instytucjom. Widzę jednak, że ten zawód, zwłaszcza dziennikarstwo prasowe, traci na znaczeniu. Owszem, są jeszcze wielbiciele dziennikarstwa radiowego i telewizyjnego; to ludzie, którzy świadomie wybierają. Zwłaszcza radiowcy – obecność na wydziale Radia Kampus bardzo dużo zmieniła. Z kolei dziennikarstwo telewizyjne daje popularność. Jest jeszcze sporo takich, którzy marzą o popularności. I o pieniądzach.

Co zabija dziennikarstwo?
– Ten zawód traci znaczenie z dwóch powodów. Po pierwsze, nie daje już takich profitów jak niegdyś. Po drugie, bardzo traci na prestiżu, gdyż nastąpiła daleko idąca polityzacja mediów.

Zbyt mało pieniędzy i zbyt dużo polityków. Dwie plagi
– Trzeba naprawdę być gwiazdą telewizyjną, by zarobić jakieś godziwe pieniądze, zapewniające byt rodzinie. Znam dziennikarzy o dość głośnych nazwiskach, naszych absolwentów, którzy odchodzą z zawodu. Idą do bardziej zyskownych branż, takich jak reklama czy PR. Właściciele mediów też robią swoje – i mamy ekonomizację mediów, fałszywie pojmowaną, likwidowanie bardziej ambitnych gatunków dziennikarskich: reportażu, publicystyki międzynarodowej. Eliminowanie ludzi, którzy sporo zarabiają – w to miejsce przyjmuje się dwóch słabych, kiepsko zarabiających, którzy zrobią wszystko, żeby się utrzymać na pokładzie. Młodzi to obserwują. Patrzą, jakie panują obyczaje. I to ich odstręcza od zawodu.

Porozmawiajmy o polityzacji.  Te osiem lat PiS było dużym ciosem w dziennikarstwo?
– Na pewno! Polityzacja i rządy PiS najbardziej dotknęły media publiczne, które zostały kompletnie zdemolowane.

Pamiętam naszą rozmowę z 2015 r., kiedy mówił pan: „Wierzę w media publiczne, że się obronią”.
– Wierzyłem, bo nie sądziłem, że aż tak daleko będzie posunięte ich zawłaszczanie. A uczyniono z tych mediów narzędzie gry politycznej. I na dobrą sprawę ci ludzie, którzy tam pracowali, stali się funkcjonariuszami partyjnymi. Kupionymi za duże pieniądze. Wiadomo, kto płaci, ten zamawia muzykę… Dla mnie to było szokowe doświadczenie. Nie sądziłem, że aż tak daleko można się posunąć w różnego rodzaju działaniach.

Oni wiedzą, że zostali funkcjonariuszami partyjnymi?
– Nie. Rozmawiałem z niektórymi, to byli moi wychowankowie. Prywatnie opowiadali o kredytach, o różnego rodzaju problemach, a to niepracująca żona, dziecko, że musi zarobić… Pytałem: gdzie przyzwoitość? Nie dostałem odpowiedzi. Choć niektórzy w końcu odeszli z TVP. Nie wytrzymywali naporu środowiskowego, może i rodzinnego, i rezygnowali, mimo że na Woronicza były większe zarobki aniżeli np. u Solorza.

A ci, co zostali w mediach publicznych, przekształcili się w propagandystów?
– Zdecydowanie.

A druga strona nie przekształciła się w propagandystów?
– Polityzacja musiała się tak skończyć. Gdy stanęły naprzeciw siebie dwa plemiona i zaczęły walić w bębny, i ten rozziew stawał się coraz  bardziej widoczny… 

Bo jak można się zachowywać, gdy druga strona bez żenady opowiada propagandowe kłamstwa?
– Już nie można być nawet takim bardzo obiektywnym, bo sytuacja obliguje do stanięcia po drugiej stronie. Przyzwoitej. Wczoraj miałem wykład o Włoszech, tam też jest mocny podział. Kiedyś Karol Jakubowicz napisał o italianizacji mediów w Polsce. I tak sobie przypomniałem te jego słowa, myśląc o telewizji. Przy czym tamta telewizja publiczna jest miałka, rozrywkowa. Włosi dość lekko podchodzą do polityki. Natomiast u nas politykę postrzega się zupełnie inaczej. My jesteśmy bardzo poważni, więc nie wiem, dokąd nas ta postępująca polityzacja zaprowadzi.

Jeżeli pisowcy będą mieli zarzuty prokuratorskie, sprawy w sądach, znów będzie wojna!
– Właściwie wojna już jest. Bo na wszelkie możliwe sposoby próbuje się ludzi mobilizować. Niedawno czytałem, że TV Republika ma drugie miejsce, jeśli chodzi o poziom oglądalności wśród stacji informacyjnych. To o czymś świadczy. Kiedyś miała niespełna promil, dzisiaj jest druga, po TVN 24.

Wiemy dlaczego?
– Myślę, że to było świadome przejście od TVP Info. Część widzów szukała czegoś, co idealnie wpisuje się w ten nurt, i znalazła Republikę. 

Cały tekst można przeczytać w „Przeglądzie” nr 17/2024, którego elektroniczna wersja jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty

r.walenciak@tygodnikprzeglad.pl

Fot. Krzysztof Żuczkowski

Wydanie: 17/2024, 2024

Kategorie: Kraj, Wywiady

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy