Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.

Prędzej czy później Kaczyński odejdzie. Kto go zastąpi? Morawiecki, Szydło, a może Czarnek?

Prędzej czy później Kaczyński odejdzie. Kto go zastąpi? Morawiecki, Szydło, a może Czarnek? Zdjęcie zrobione podczas trzeciej rocznicy pogrzebu Lecha i Marii Kaczyńskich w Krakowie; źródło: wikimedia commons; Creative Commons Attribution 2.0

Choć nie wydaje się, aby Jarosław Kaczyński miał w najbliższym czasie podążyć za głosami wzywającymi go do udania się na emeryturę, to jednak w dłuższej perspektywie prezes PiS-u nieuchronnie odejdzie z polityki. Warto więc już teraz uruchomić polityczną wyobraźnię i zastanowić się, kto miałby szansę zostać następcą przywódcy prawicy. Ktokolwiek nim będzie, zmierzy się z ideowym dylematem decydującym o przyszłości Prawa i Sprawiedliwości: czy kontynuować sanacyjną rewolucję zapoczątkowaną przez Kaczyńskiego, zbliżyć się do konserwatywnego centrum, a może przyjąć wyraziste, prawicowe oblicze?


rozmowie dla tygodnika „Sieci” z początku marca lider prawicy zapowiedział zgłoszenie swojej kandydatury w wyborach na prezesa PiS-u, które odbędą się w następnym roku podczas partyjnego kongresu. Była to odpowiedź Kaczyńskiego na szereg płynących z prawicy głosów wzywających go do odejścia oraz oddania sterów partii młodszemu pokoleniu. Należy sądzić, że lepszy niż zakładano wynik PiS-u w wyborach samorządowych jeszcze bardziej utwierdził prezesa tej formacji w jego decyzji dotyczącej pozostania w polskiej polityce.

Fakt, że w 2025 roku trudno będzie się spodziewać innego rezultatu niż reelekcja Kaczyńskiego, nie oznacza jednak, iż pretendenci do „pisowskiego tronu” zrezygnują z budowania partyjnego kapitału, który w dłuższej perspektywie pomoże przejąć schedę po byłym premierze.

O swoją przyszłość w PiS-ie walczą nie tylko jednostki, lecz także trzy ideowe frakcje, które proponują różne wizje dotyczące przyszłości partii. Z dużym prawdopodobieństwem można więc stwierdzić, że przyszłą politykę PiS-u będzie kreował ten obóz, z którego będzie wywodził się następca Kaczyńskiego.

Idee Kaczyńskiego wiecznie żywe

Na ten moment największe wpływy w PiS-ie zdają się mieć osoby z kręgu współpracowników Kaczyńskiego jeszcze z czasów Porozumienia Centrum, które posiadają u niego duży kredyt zaufania. Z uwagi na częste odwoływanie się prezesa do politycznego dziedzictwa marszałka Piłsudskiego nazwijmy ów wewnętrzny krąg obozem sanacyjnym.

Wizja partii osób należących do tej grupy została zaprezentowana podczas minionych ośmiu lat rządów Zjednoczonej Prawicy. Była to polityka „uzdrowienia” III Rzeczpospolitej oparta na radykalnych reformach państwowych instytucji i na symbiozie narodu z Kościołem, połączona ze sceptycyzmem wobec Unii Europejskiej. Innymi słowy rządy frakcji sanacyjnej byłyby równoznaczne z zachowaniem partyjnego status quo.

Istnieją co najmniej dwa zasadnicze powody, dla których władze PiS-u mogą wstrzymać się od rewizji dotychczasowej doktryny, a pierwszym z nich jest przekonanie o jej skuteczności. W trakcie minionych dwóch kadencji wizja Kaczyńskiego cieszyła się uznaniem zarówno wewnątrz partii, jak i wśród licznego grona wyborców, w związku z czym zachowanie ideowego status quo byłoby naturalnym sposobem na utrzymanie stabilnego, względnie wysokiego poparcia.

Po drugie, kontrowersyjne decyzje Koalicji 15 października dotyczące TVP i wymiaru sprawiedliwości stwarzają idealną okazję dla PiS-u, aby promować swą sanacyjną narrację. Przedstawiciele prawicy mogliby reklamować partię jako jedyną nadzieję na „naprawę polskich instytucji państwowych i przywrócenie porządku prawnego, zniszczonego przez ekipę Tuska”, uderzając w podobne tony, jak ugrupowania wchodzące w skład Koalicji 15 października przed ostatnimi wyborami parlamentarnymi.

PiS w swej sanacyjnej odsłonie może nadal być kluczową siłą polityczną mającą wielu lojalnych zwolenników, lecz równocześnie będzie on odstraszać wyborców negatywnie nastawionych do proponowanej przez Kaczyńskiego wizji państwa. Niewykluczone również, że część sympatyków PiS-u, sfrustrowana bądź zwyczajnie zmęczona polityką partii, przejdzie na stronę PSL-u bądź Konfederacji.

Jedno natomiast jest pewne: w ostatnim czasie PiS znajduje się na łagodnie, lecz nieubłaganie opadającej fali, co kwestionuje dotychczasową skuteczność strategii Kaczyńskiego. Z tego powodu potencjalny następca prezesa musi zastanowić się, czy PiS sanacyjny wciąż ma rację bytu, czy też sama partia nie potrzebuje pilnej sanacji.

Szydło – powrót dobrej zmiany

Potencjalną przedstawicielką obozu sanacyjnego w wyścigu o fotel prezesa PiS-u może być Beata Szydło, była premier w latach 2015–2017, której współpraca z Kaczyńskim nie sięga wprawdzie czasów Porozumienia Centrum, lecz która ideowo wpisuje się w charakter tego środowiska.

Jej kandydatura na pierwszy rzut oka wydaje się mało prawdopodobna ze względu na malejącą rolę Szydło w krajowej polityce, spowodowaną zarówno jej wyborem na europosłankę, jak i decyzjami personalnymi Kaczyńskiego. Niewielkie zainteresowanie postacią Beaty Szydło potwierdzają chociażby wyniki sondażu SW Research dla Rzeczpospolitej z końca ubiegłego roku, w którym zapytano ankietowanych, kto według nich będzie następnym prezesem PiS-u; jedynie 5,3% wskazało byłą szefową rządu.

Jeśli już była premier pojawia się w kręgu zainteresowania, najczęściej towarzyszą jej głosy krytyki twierdzące, że podczas swojej kadencji miała naruszać powagę zarówno urzędu premiera, jak i samego PiS-u (słynne: „Te pieniądze im się po prostu należały!” wykrzyczane w obronie nagród otrzymanych przez jej ministrów).

Podobnie jak w przypadku wielu innych polityków prawicy obecnej europosłance zarzuca się zbytnią uległość wobec Kaczyńskiego; w groteskowy, aczkolwiek wymowny sposób kwestię tę poruszył Patryk Vega w filmie Polityka, gdzie postać reprezentująca Beatę Szydło nie jest w stanie odpowiedzieć na pytanie prezesa, czy posiada ona własne zdanie.

Powierzenie Szydło pieczy nad partią miałoby jednak większy sens, niż można by pierwotnie przypuszczać. Owszem, część wyborców ma negatywne odczucia związane z jej rządami, lecz należy również wspomnieć fakt regularnego zajmowania przez nią wysokich pozycji w rankingach zaufania do polityków. Była to z pewnością zasługa „efektu dobrej zmiany”, kiedy PiS postrzegany był jako świeża alternatywa dla rządzącej przez osiem lat Platformy Obywatelskiej.

Oprócz tego radość z rządów Szydło była wynikiem wprowadzenia programu 500+, który zapoczątkował prawdziwą rewolucję w zakresie polityki społecznej i przyciągnął do partii rzeszę wyborców. Z tego powodu wielu zwolenników PiS-u wspomina z utęsknieniem lata 2015–2017, uważane przez nich za najlepsze w historii zarówno partii, jak i współczesnej Polski.

Istnieje więc całkiem spore prawdopodobieństwo, że czynnik nostalgiczny będzie działał na korzyść Beaty Szydło, wobec czego działacze PiS-u mogą nabrać przeświadczenia, iż misję sanacji Polski trzeba powierzyć tej osobie, której już raz się to udało. Ponadto obsadzenie Szydło w roli prezesa mogłoby ocieplić wizerunek partii wśród kobiet, których zaufanie do PiS-u zostało nadszarpnięte m.in. za sprawą decyzji dotyczących aborcji czy niezrozumiałych wypowiedzi Kaczyńskiego (takich jak ta o „dawaniu w szyję”).

Uśmiechnięta, konserwatywna Polska

Przejdźmy teraz do frakcji umiarkowanych konserwatystów, którzy podobnie jak sanacja akcentują znaczenie katolickiej nauki społecznej dla Polski, lecz przy tym prezentują mniej konfrontacyjne podejście wobec odmiennych nurtów ideowych oraz Unii Europejskiej. Jeśli spojrzymy na europejską scenę polityczną, zauważymy, że wobec rosnącego zmęczenia polaryzacją poparcie zaczynają zyskiwać partie umiarkowane, posługujące się łagodniejszą retoryką, czego przykładem na polskim podwórku jest chociażby sukces Trzeciej Drogi w ostatnich wyborach.

Wydaje się, że to zjawisko zaczyna dostrzegać również PiS, o czym świadczy wystawienie Tobiasza Bocheńskiego do wyborów prezydenckich w Warszawie. Były wojewoda mazowiecki przekonuje w swoich wypowiedziach, że konserwatyści powinni odnaleźć swoje miejsce w nowoczesnym, wielkomiejskim świecie.

Frakcja zrzeszająca „konserwatywnych normalsów”, złożona z polityków najczęściej w średnim wieku, była dotychczas marginalizowana w PiS-ie. Obecny rozwój wydarzeń sugeruje, że w nadchodzących latach ta grupa ma szansę na odegranie większej roli.

Sukces Trzeciej Drogi udowadnia bowiem, iż umiarkowana centroprawica ma w Polsce spory potencjał, stąd PiS mógłby obrać kurs w tym kierunku i tym samym wypełnić wciąż niewykorzystaną niszę. Centroprawicowy przywódca partii miałby szansę „podkraść” wielu wyborców PSL-owi, jak również zachęcić do siebie bardziej umiarkowanych sympatyków Konfederacji. Kto wie, może również niedobitki konserwatystów z Platformy zaczęłyby w takiej sytuacji spoglądać na PiS łaskawszym okiem?

Pomimo całkiem sprzyjających warunków centryści wcale nie muszą wygrać walki o przewodnictwo w PiS-ie. Ich frakcja niechybnie spotka się z zarzutami o zdradę konserwatywnych wartości, gdyż poparcie dla progresywnych postulatów, takich jak refundacja in vitro, uznanie związków partnerskich, a także ugodowe podejście do Unii Europejskiej, wciąż jest uznawane przez tradycjonalistów za nieakceptowalne.

Co więcej, otwarta na dialog prawica stoi w sprzeczności z antagonistyczną retoryką Kaczyńskiego, zgodnie z którą „albo jesteście w pełni za mną, albo jesteście przeciw”. Trudno więc oczekiwać, by prezes dał zielone światło dla rozwoju frakcji jawnie kwestionującej podstawy przyjętej przez niego wizji partii.

Morawiecki – patron nowoczesnego konserwatyzmu

Jeśli jednak obozowi umiarkowanych konserwatystów powiodłoby się przejęcie władzy w PiS-ie, prezesem z ich ramienia stałby się naturalnie Mateusz Morawiecki, obecny wiceprezes partii. Byłby to jednak Morawiecki znany ze swoich pierwszych lat w roli premiera, kiedy starał się budować wizerunek ponadpartyjnego technokraty; dopiero później stał się częścią partyjnego betonu i upodobnił swoją retorykę do tej prezentowanej przez Kaczyńskiego.

Patrząc na przedwyborcze decyzje Morawieckiego, takie jak zaproszenie reszty ugrupowań do stworzenia tzw. dekalogu polskich spraw (pomińmy pragmatyczny aspekt tego apelu), można jednak przypuszczać, że pod fasadą „pisowskiego” partyjniaka wciąż kryje się umiarkowany konserwatysta.

Z teoretycznego punktu widzenia Morawiecki jako niedawny premier i obecny wiceprezes ma wszelkie zadatki na następcę Kaczyńskiego. Rzeczywistość jest jednak bardziej skomplikowana, gdyż po rozczarowującym wyniku wyborczym, który doprowadził do powstania kompromitującego dwutygodniowego rządu, Morawiecki został postawiony w roli kozła ofiarnego. Co więcej, pomimo wysokiego stanowiska jego pozycja w obozie Zjednoczonej Prawicy jest paradoksalnie niska, głównie za sprawą Suwerennej Polski, której politycy od dłuższego czasu krytykują byłego premiera.

Jak pokazują sondaże, Morawiecki traci zaufanie nie tylko kolegów z partii, lecz także wyborców; notowania wciąż są co prawda całkiem wysokie, lecz tendencja jest malejąca. Podobnie jak w przypadku Szydło wiceprezes budzi wizerunkowe kontrowersje, a to za sprawą egzaltowanych wypowiedzi, w których zarzucano mu składanie bezpodstawnych obietnic, niekiedy wprost określanych jako kłamstwa (stąd złośliwy przydomek „Pinokio”).

Dlaczego więc przyszłym prezesem PiS-u miałby zostać polityk, którego z dużą dozą pewności można uznać za największego przegranego ostatnich wyborów (a być może całego 2023 roku)? Chociażby właśnie z tego powodu: Morawiecki zapewne zdaje sobie sprawę z ostatnich niepowodzeń, dlatego objęcie fotelu prezesa PiS-u będzie dla niego polityczną ostatnią deską ratunku.

Aby zwiększyć zarówno swoje poparcie, jak i szanse na przyszłorocznym kongresie partii (zakładając rzecz jasna, że w ogóle wysunie swoją kandydaturę), Morawiecki będzie najprawdopodobniej nawiązywał do swojej pierwszej kadencji, tj. czasów, gdy ponad interesy partyjnie stawiał (albo przynajmniej starał się stawiać) wizję modernizacji Polski. Za pierwszy krok w tym kierunku można uznać powołanie Zespołu Pracy Państwowej, podczas posiedzenia którego dyskutowano m.in. na temat Centralnego Portu Komunikacyjnego.

Z kolei o coraz bardziej ugodowej postawie Morawieckiego świadczy chociażby jego poparcie dla refundowanego in vitro, choć od pełnego zwrotu ku centrum wciąż oddziela go zdystansowane podejście do Unii Europejskiej, które ostatnio coraz częściej akcentuje.

Bez względu na to, które oblicze Morawieckiego okaże się prawdziwe, byłemu premierowi pozostanie trudne zadanie przekonania do siebie opinii publicznej. Niewykluczone, iż jest to ostatni moment do pokazania, że nie jest jedynie krasomówcą, lecz prawdziwym gwarantem modernizacji Polski; nie kłamliwym Pinokiem, lecz cudotwórczym Gepettem.

Prawicowa kontrrewolucja

Słuchając ostatnich wypowiedzi polityków PiS-u, należy jednak stwierdzić, że partia zdaje się obierać kurs na wyrazistą, zdecydowaną prawicę. To samo można zresztą powiedzieć o rosnących w siłę partiach populistycznych, które w wydaniu prawicowym odznaczają się twardym eurosceptycyzmem i silną polityką tożsamości, określając się mianem „konserwatywnych patriotów walczących ze zgniłym Zachodem”.

Takie podejście prezentuje chociażby Suwerenna Polska, który jako partia koalicyjna PiS-u zaczyna coraz mocniej oddziaływać na ugrupowanie Kaczyńskiego. Podstawowa przyczyna takiego stanu rzeczy jest bardzo prosta: po ostatnich wyborach procent posłów SuwPolu w obozie Zjednoczonej Prawicy zwyczajnie wzrósł.

Ich liczba przekłada się na rzeczywistość, co powoduje, że politycy PiS-u również prezentują coraz bardziej krytyczne podejście do Unii Europejskiej (vide Morawiecki), a większość odmiennych poglądów uznają za wrogie polskiemu społeczeństwu. Niewykluczone, że ten trend będzie się wzmacniał, co przybliży frakcję Suwerennej Polski do przejęcia władzy w Zjednoczonej Prawicy.

Wizja prawicy populistycznej może również spotkać się z uznaniem czołowych polityków PiS-u, w tym – co najważniejsze – samego Kaczyńskiego. Jeśli bowiem spojrzeć na wewnątrzpartyjne frakcje, obóz Suwerennej Polski prezentuje z grubsza zbliżone – choć rzecz jasna mocniej akcentowane – poglądy do obozu sanacyjnego, zwłaszcza w kwestii tożsamości narodowej oraz roli Kościoła w państwie.

W czasach postępującej polaryzacji społeczeństwa, dotykającej przede wszystkim spraw bioetycznych, przedstawiciele szeroko pojętej prawicy są bardziej skłonni szukać wspólnego mianownika, stąd na listach wyborczych PiS-u znalazły się takie kontrowersyjne nazwiska jak Robert Bąkiewicz (wybory parlamentarne) czy Marian Kowalski (wybory samorządowe).

Z drugiej strony implementacja wizji głoszonych przez tradycjonalistycznych przedstawicieli prawicy wiąże się ze sporym ryzykiem. W coraz bardziej progresywnej i świeckiej Polsce jest bowiem mało prawdopodobne, aby skrajnie antyaborcyjna retoryka czy zacieśnianie więzi z przedstawicielami Kościoła pozwoliły PiS-owi utrzymać się na szczycie sondaży; w skrajnym przypadku mogłyby znacząco obniżyć poparcie dla tej partii, a nawet prowadzić do zrównania się z innymi prawicowymi ugrupowaniami à la Konfederacja.

Trzeba pamiętać, że notowania PiS-u najczęściej spadały właśnie wtedy, gdy władze partii obierały twardszy kurs w prawo, czy to w przypadku aborcji, czy w kwestii relacji z Unią Europejską. Radykalizacja PiS-u staje się mniej prawdopodobna również w obliczu głosowań w tej kadencji Sejmu. Udział umiarkowanych posłów w Zjednoczonej Prawicy, deklarujących poparcie choćby dla takich projektów jak wspomniana już refundacja in vitro, jest wystarczająco duży, aby powstrzymać partię przed popadaniem w skrajności.

Czarnek – współczesny inkwizytor

Gdyby ktoś miał wymienić „pisowskiego” przedstawiciela linii politycznej Suwerennej Polski, z pewnością podałby nazwisko Przemysława Czarnka, byłego ministra edukacji, który obecnie uchodzi za faworyta do objęcia schedy po Kaczyńskim. Ta sama osoba mogłaby jednocześnie zapytać: „Jakim cudem człowiek o tak ogromnym elektoracie negatywnym ma zostać twarzą partii aspirującej do odzyskania władzy?”.

Nie jest to pytanie bezzasadne, gdyż w istocie Przemysław Czarnek znany jest z wygłaszania polaryzujących wypowiedzi, zaś jego próby narzucenia konserwatywnego światopoglądu w systemie oświaty, połączone z brakiem podwyższenia płac nauczycieli, spotkały się z powszechną krytyką. Jeśli niedawny minister zostanie w przyszłości przywódcą PiS-u i będzie chciał kontynuować swą „konserwatywną inkwizycję”, partia może odrzucić od siebie wielu umiarkowanych wyborców, co w obecnych warunkach politycznych wydaje się wyrokiem śmierci.

Na ten moment nic więc nie broni tezy, że Czarnek ma być kandydatem numer jeden do objęcia prezesury w PiS-ie, nieprawdaż? Okazuje się jednak, iż te same czynniki, które w teorii komplikują sytuację byłego ministra, wliczając w to jego „inkwizytorskie” zapędy, mogą w rzeczywistości przynieść mu korzyści. Nie bez powodu Czarnek został poniekąd namaszczony przez Andrzeja Nowaka na nowego przywódcę prawicy, gdyż profesor zdaje się upatrywać w nim nadzieję na zwycięstwo konserwatystów w kulturowej wojnie z progresywizmem.

Zauważmy, że to właśnie Przemysław Czarnek był jednym z najskuteczniejszych szermierzy tradycjonalistycznej kontrrewolucji. To właśnie jemu udało się odnieść wymierny sukces w światopoglądowej wojnie w postaci wprowadzenia do polskiego systemu edukacji lekcji HiT-u, do których podręcznik był de facto konserwatywnym manifestem profesora Wojciecha Roszkowskiego.

Można rzecz jasna mieć wątpliwości, czy taka strategia jest słuszna, lecz dla pewnej części środowiska PiS-u Czarnek wydaje się tym dowódcą, którego partia potrzebuje w obliczu zaogniającej się wojny kulturowej. Kwestią otwartą pozostaje oczywiście, czy szerokie kierownictwo PiS-u zdecyduje się na podążenie tą ścieżką, jako że taka decyzja będzie nieuchronnie wiązała się z radykalizacją przekazu.

Wspomniany wcześniej elektorat negatywny również nie jest czynnikiem rujnującym szanse Czarnka, zwłaszcza że polityk posiada także spory elektorat pozytywny. Świadczy o tym chociażby bardzo dobry wynik w wyborach parlamentarnych, a także wysoki szacunek wśród kolegów ze Zjednoczonej Prawicy, którzy ostentacyjnie wyrażali swą solidarność wobec krytykowanego przez ówczesną opozycję ministra edukacji. Nie uwzględniając samego Kaczyńskiego, próżno szukać w obozie prawicy osób o porównywalnym autorytecie, a to przecież czynnik, który z reguły w największym stopniu decyduje o wyborze na przywódcę.

***

Bez względu na rozwój sytuacji wewnątrz PiS-u trzeba przyznać, że potencjalny następca Kaczyńskiego nie będzie miał łatwego zadania. Po pierwsze, będzie musiał ugruntować swoją pozycję w partii powszechnie uznawanej za wodzowską; w takich przypadkach presja i oczekiwania są nierzadko przytłaczające.

Po drugie, straciwszy władzę, PiS znajduje się w politycznym potrzasku; przyszły prezes musi więc zadbać o odzyskanie zaufania Polaków. Wreszcie, po trzecie, jako przywódca jednego z najsilniejszych ugrupowań, będzie zobligowany osiągnąć najwyższy polityczny cel: doprowadzić do kolejnego zwycięstwa dobrej zmiany. Choć decydujące zmagania są, rzecz jasna, pieśnią przyszłości, to już teraz warto śledzić grę o tron w wydaniu Prawa i Sprawiedliwości.

Publikacja nie została sfinansowana ze środków grantu któregokolwiek ministerstwa w ramach jakiegokolwiek konkursu. Powstała dzięki Darczyńcom Klubu Jagiellońskiego, którym jesteśmy wdzięczni za możliwość działania.

Dlatego dzielimy się tym dziełem otwarcie. Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o podanie linku do naszej strony.