Zalogowanie się jest jednoznaczne z akceptacją naszego REGULAMINU w aktualnym brzmieniu (ostatnia aktualizacja 30.01.2015 r.)

REJESTRACJA




Akceptuję REGULAMIN
(wymagane)
Wyrażam zgodę na przetwarzanie moich danych osobowych przez Wydawnictwo Westa Druk sp. z o.o. w Łodzi. (wymagane)

Początków nie znam

Kiedy na lotnisku Wilamowo zaczynały się spotkania lotników z Polski i okolic, kiedy publiczność zaczęła pojawiać się na organizowanych z tej okazji pokazach - miałem już od paru lat nieważne lotnicze papiery i trzymałem się od lotnisk raczej z dala, żeby nie było mi żal, że inni latają, a ja już nie. Siedziałem sobie spokojnie w Polskim Radiu i prowadziłem audycje. Tematy były różne, słuchacze telefonowali i pisali listy. W tej korespondencji znalazł się list nadany z okolic Rybnika, którego nadawca pisał o wielkim marzeniu - żeby choć raz spojrzeć na swoją okolicę z góry.

Nie każdy takie marzenie zrozumie, ale lotnicy na pewno tak. Oni wiedzą, jak inaczej wygląda świat z dystansu i jak fascynujący to może być obraz. Zwróciłem się zatem do szybowcowego mistrza nad mistrze i pilota największych pasażerskich transatlantyków Jerzego Makuli o protekcję w jego macierzystym Aeroklubie Rybnickiego Okręgu Węglowego. Nie trwało długo i mogłem skontaktować marzyciela z szefem pilotów, by znaleźli jakiś lot szkolny czy treningowy z wolnym miejscem w samolocie. Warunek postawiłem jeden: list z opisem wrażeń z lotu.

Niedługo potem mogłem przeczytać słuchaczom fragmenty opisu wrażeń szczęśliwego pasażera. No i się zaczęło. Listy od kolejnych marzycieli zapychały skrzynkę pocztową, kierownicy aeroklubów - choć życzliwi - nie wszystkim mogli pomóc. Atoli przyszedł list, w którym właściciel samolotu sam zadeklarował się zabrać w powietrzną podróż autorów najbardziej przekonujących listów. Postawił jeden warunek: lot odbędzie się nad Mazurami. Bo tam jest najpiękniej.

Czytelnik pewnie już wie, jak nazywa się ten chętny do spełniania marzeń lotnik. Przewiózł nad mazurską ziemią wielu radiosłuchaczy. Nie żałował samolotu ani beczek zużytego paliwa. Zaraził bakcylem latania tak skutecznie, że spośród radiowych pasażerów są już lotnicy i przyjaciele lotnictwa. Teraz można ich spotkać jako wolontariuszy przy organizacji Mazury AirShow. Ten jegomość nazywa się Stanisław Tołwiński.

W tamtym okresie spotkałem instruktora lotniczego, który na podkętrzyńskim lotnisku uczył się latania w tym samym (zamierzchłym) czasie, co i ja. Poznał mnie, zapytał jak się żyje i lata, a kiedy dowiedział się, że żyje ale nie lata - powiedział krótko: głupi jesteś. Co to za życie. I znalazł innego właściciela samolotu, który bezinteresownie dał nam maszynę na loty dla wznowienia licencji.

I tu dopiero zaczyna się moja przygoda z Mazury AirShow. No, bo jak już się znów lata, to ciągnie wilka na lotnisko. Najpierw w Wilamowie, potem w Giżycku, opowiadam widzom o tym, co oglądają w powietrzu. A oglądają coraz więcej. Była parada samolotów Antonow An-2 nad jeziorami z okazji międzynarodowego zlotu tych maszyn. Były piękne, choć kameralne pokazy nad lotniskiem. Wreszcie impreza wyniosła się nad wody jeziora Niegocin i lotnicy prezentują się publiczności zebranej w giżyckim porcie i na plaży.

Pojawiły się wodnosamoloty, wciąż ich przybywa. Są znakiem firmowym Mazury AirShow. Prezentują się w Giżycku, a jednocześnie zwiedzają okoliczne akweny, startują i lądują na jeziorach. W tym roku może spełni się marzenie inicjatora i na Niegocinie wyląduje legenda okresu II wojny światowej - łódź latająca Consolidated Catalina. Trzeba tylko zebrać potrzebne, niemałe, fundusze i znaleźć latający egzemplarz, który będzie wolny w tym czasie. Raz taka maszyna latała w Polsce na pokazach pod Warszawą. Tyle, że tam płaciło się za bilety i było z czego pokryć koszty. Ale wierzę, że się uda. Nie takie rzeczy się już na Mazury AirShow udawały, choć mało kto wierzył.

Pokazy zdobyły stałe miejsce zarówno w urlopowych planach licznej publiczności, jak i w kalendarzu lotniczych spotkań i wszyscy już wiedzą, że pierwszy weekend sierpnia - to Kętrzyn. Wielu pilotów i ich maszyny wracają co roku. Przylatują nowi. Widzowie też wracają i jest ich coraz więcej. I jest pięknie.

A za kulisami tego pięknego widowiska są organizatorzy i dziesiątki wolontariuszy pod wodzą pana S.T. Miesiące przygotowań, zdobywania funduszy, planowania, zabezpieczania, pilnowania terminów. I tak już dwudziesty raz. I oby tak dalej.

Tadeusz Sznuk