Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.

Gettoizacja w imię fikcyjnego poczucia bezpieczeństwa. O absurdach zamkniętych osiedli

przeczytanie zajmie 12 min
Gettoizacja w imię fikcyjnego poczucia bezpieczeństwa. O absurdach zamkniętych osiedli Autorka: Magdalena Milert

Ogrodzenia, siatki, furtki, bramki – to atrybuty współczesnych, nowoczesnych, często nazywanych „prestiżowymi” osiedli. Pojawiający się od początku lat 90. nowy typ mieszkalnictwa, jakim są osiedla zamknięte (gated communities), ma być nowym miejscem zamieszkania przeciętnego Polaka. Grodzone enklawy powstają zarówno w sąsiedztwie starych osiedli, jak i w zdecydowanie większej skali na granicach dzielnic oraz w obszarach podmiejskich jako element suburbanizacji. Najdobitniejszym przykładem tego procesu są szeregówki w tzw. urbanistyce łanowej, czyli długie rzędy domów na wąskich, odrolnionych pasach działek, ogrodzone płotem.

Niniejszy tekst publikujemy w ramach współpracy Klubu Jagiellońskiego z Fundacją Projekt PL. Więcej na jej temat możecie przeczytać na stronie internetowej Fundacji .

Po co nam ten płot?

Temat grodzeń jest obecny w debacie publicznej od dobrych 20 lat. Badacze na całym świecie podejmują próbę zdefiniowania fenomenu grodzenia, który jest prawdziwym paradoksem. Z jednej strony wiemy, że grodzenia niekoniecznie nam pomagają, z drugiej zaś nie potrafimy przestać ich budować, chyba że wkroczy ustawodawca. Jaki jest tego powód? W Polsce najczęstszą odpowiedzią na pytanie, dlaczego się grodzimy, jest poczucie bezpieczeństwa. Jako kolejne czynniki respondenci wymieniają prestiż/ekskluzywność, oddzielenie/spokój oraz wartość rynkową nieruchomości i jakość usług, która jest rozpatrywana, co ciekawe, niezależnie od dostępności i jakości usług publicznych.

Takie odpowiedzi są dość typowe dla kształtującej się polskiej klasy średniej, która ma coraz wyższe oczekiwania mieszkaniowe. Nic dziwnego. Doświadczenia z mieszkania w budynkach zbudowanych w latach 70. czy 80. mogą do takich wyborów skłaniać. Dążenie do poprawy standardu życia to nie jedyny czynnik.

Polska klasa średnia jest też tworem przemian społecznych i własnościowego nurtu przyjętego w Polsce w latach 90. Chce zaznaczyć swoją odrębność, dlatego w ostatnim dziesięcioleciu grodzone osiedla stały się najpopularniejszą formą zamieszkiwania.

Oczywiście rozwój tego trendu nie jest tylko wynikiem działania tej małej, choć znaczącej, grupy społecznej, jaką jest klasa średnia. Należy bowiem pamiętać, że w grę wchodzi tu także rozwój rynków nieruchomości w większych miastach oraz wzrost możliwości technicznych w zakresie transportu i komunikacji.

Płot to (nie)szczęście

Problem w tym, że niekoniecznie to, co powstaje jako odpowiedź pewnych mechanizmów społeczno-ekonomicznych, jest dla nas do końca dobre. Ładnie opakowane propozycje deweloperów mogą nas kusić wizualizacjami i hasłami o podwyższonym standardzie, gwarantować ciszę i bezpieczeństwo, ale pozostają tylko marketingową wydmuszką.

Zacznijmy od sławetnego bezpieczeństwa. Prosty zabieg myślowy, którym często sugerują się mieszkańcy, że podobno płot równa się bezpieczeństwo, wcale nie jest wymiernym efektem ogrodzenia osiedla.

Liczne badania poczucia bezpieczeństwa wśród mieszkańców zamkniętych osiedli ukazują pewien paradoks. Jedne faktycznie wskazują na wzrost poczucia bezpieczeństwa, a inne sugerują, że grodzenie skutkuje pojawieniem się tzw. koła strachu, które przejawia się w dwojaki sposób. Po pierwsze, wraz z rozwojem konfliktu wewnątrz osiedla rośnie też poczucie zagrożenia, do czego przyczyniają się psychologiczne mechanizmy intensyfikujące konflikty. Po drugie, rośnie obawa przed tym, co znajduje się na zewnątrz płotu.

Badania te jednak nie biorą pod uwagę czynników, takich jak psychologia architektury czy psychologia przestrzeni, które regulują, w jaki sposób zachowujemy się w danych miejscach i otoczeniu. Nie sposób porównać bezpieczeństwa grodzonego osiedla, które znajduje się w żywej, pełnej ludzi tkance miasta o kwartałowej zabudowie, która samoistnie wytwarza przestrzenie publiczne i półprywatne z osiedlem o niskiej intensywności zabudowy na przedmieściach. Te miejsca mają po prostu odmienny charakter.

Co więcej, samo pojawienie się płotu nie zwiększa bezpieczeństwa jako takiego. Są wręcz badania potwierdzające, że pojawienie się ogrodzenia zachęca przestępców do włamań i kradzieży, ponieważ stwarza się w ten sposób wrażenie, że za płotem znajduje się coś cennego. Nie przeszkadza to jednak deweloperom reklamować swoje budynki, wskazywać na ochronę przed złodziejami i podawać grodzenie jako czynnik, który podnosi bezpieczeństwo mieszkańców.

Warto także podkreślić, że nowo powstające części miast wyglądają jak pocięte na kawałki przestrzenie wypełnione wyspami budynków, które następnie tylko prowizorycznie podłączono pod drogowy system komunikacji pozwalający dotrzeć do centrów miejskich. Niestety nie tworzą one zdrowych tkanek miejskich i zaprzeczają definicji miasta. Stosowane w nich rozwiązania najbardziej uderzają w młode rodziny, a zwłaszcza w młode matki i babcie-opiekunki, gdyż statystycznie to te dwie grupy najczęściej zajmują się dziećmi.

Osiedla te nie są wyposażone w przestrzenie publiczne dobrej jakości. Często nie zapewniają nawet podstawowych usług, takich jak szeroki, równy, oświetlony chodnik niezbędny do spaceru z wózkiem. Brakuje w nich także placówek edukacyjnych, obiektów usługowych, a jeżeli już są, to droższe. Nie ma również dostępnej komunikacji zbiorowej, co skazuje wiele osób na wykluczenie komunikacyjne. Poszkodowane są tu głównie młodzi – licealiści, którzy nie mają prawa jazdy, więc nie są w stanie np. toczyć odpowiedniego życia społecznego, oraz kobiety, które statystycznie mają rzadziej prawo jazdy, a jeśli już je posiadają, to rzadziej prowadzą samochód niż mężczyźni.

Można więc mówić o wypychaniu młodych rodzin w przestrzenie wykluczone i dehumanizujące. Trafnie opisała ten problem Katarzyna Archanowicz, która w swojej publikacji na pytanie, czy łatwo jest być rodzicem w dzisiejszej Polsce, odpowiedziała: „Matki uważają, że państwo polskie, mimo bijących na alarm demografów i polityków głoszących postulaty zwiększenia dzietności, w niewielkim stopniu przyczynia się do realnej poprawy warunków życia opiekunów małych dzieci”. Grodzenie nowo powstających osiedli bynajmniej nie pomaga rozwiązać problemu. Wręcz przeciwnie, często przyczynia się do jego pogłębienia.

Prestiż i ekskluzywność, czyli kompilacja braków

Osiedla zamknięte usytuowane są często w sąsiedztwie osiedli otwartych. Jedną z głównych polskich motywacji do stawiania płotów jest ochrona miejsc parkingowych. Grodzi się więc też starsze blokowiska, by nie parkowali tam „obcy”. Już samo nazewnictwo pokazuje problem – architektura antagonizuje. Ważnym motywatorem jest w tym wypadku możliwość egzekwowania uprawnień do korzystania ze swojej własności. Ogrodzenie ma dawać gwarancję, że nikt „nieuprawniony” nie zajmie miejsca, nie wejdzie na teren, nie będzie się bawić na „naszym” placu zabaw ze swoim dzieckiem.

Zachowania te widać w postawach mieszkańców osiedli otwartych wobec sąsiadów z osiedli grodzonych. Społeczności „prestiżowe” na wzór amerykański często starają się tworzyć grupy o homogenicznym charakterze konstruowanym podług kryterium pożądanych cech, jak na przykład wiek, status społeczny, rasa. Widoczne jest to także w podejściu marketingowym – osiedla nie są promowane jako łączące różnych ludzi, a właśnie jako dedykowane konkretnym grupom, tworzące enklawy. I tu na scenę wchodzi gettoizacja, czyli właśnie grodzenie, wydzielanie i odseparowywanie grup.

Ta w cukierkowym wydaniu, którego opakowanie stanowi luksus płotu, nie jest jednak wcale lepsza od dzielnic biedy. Okazuje się bowiem, że koszt społeczny izolacji lub separacji może mieć znacznie przewyższać korzyści stricte finansowe. Jednym z wielu skutków gettoizacji są brak wymiany kulturowej (tzw. mieszania się ludzi), a także poczucie obcości i wrogości. Stwierdzono, że na takich osiedlach tworzy się u mieszkańców odgrodzonych osiedli konstrukt poznawczy „my-oni”.

Jak podkreśla Dominik Owczarek z Uniwersytetu Warszawskiego, w takim układzie „my” oddzieliliśmy się od „innych” stanowiących dla nas zagrożenie. Dobrym przykładem jest tu plac zabaw w Parku Dębnickim w Krakowie, który pomimo dogodnej lokalizacji nie był ogólnodostępny dla dzieci w przestrzeni publicznej. Plac zabaw od parku odgradza bowiem płot, który jest na tyle niewielki, że z całą pewnością nie ochroni przed złodziejem, jednak jest już na tyle wysoki, że nie pokona go rodzic z dzieckiem albo samo dziecko. Co więcej, tu znowu działa psychologia przestrzeni, bariera została bowiem zrobiona tak, żeby wysłać sygnał: plebs zza płotu nie jest tu mile widziany. To typowy wymiar gettoizacji – place zabaw nie są publiczne. To tworzenie przestrzeni antagonizującej oraz sygnał dla dziecka, że takie oddzielanie ludzi jest czymś normalnym.

Wspólnotowość? Nie za murem

Paradoks grodzenia jest też widoczny w tworzeniu się wspólnot. Wszak wśród motywacji wymienianych przez osoby pragnące zamieszkać na osiedlach zamkniętych znajduje się potrzeba przynależności do jakiejś wspólnoty czy budowa kapitału społecznego na poziomie lokalnym. Okazuje się jednak, że w rzeczywistości mieszkańcy takich przestrzeni wykazują się niższym poziomem przywiązania do okolicy, mniejszym zainteresowaniem sprawami lokalnymi, niższą aktywnością społeczną i niską jakością kapitału społecznego. Charakteryzują się natomiast większym przywiązaniem do mieszkania, a mniejszym do miasta oraz bardziej pozytywną postawą wobec grodzeń niż mieszkańcy odpowiadających im osiedli otwartych. Jakby tego było mało, w gated communities wypracowany został regresyjny model aktywności społecznej.

Jak podkreśla cytowany już Dominik Owczarek, ta forma zamieszkiwania wiąże się ze specyficznymi wzorcami życia społecznego, które nastawione są na postępującą indywidualizację i prywatyzację zachowań oraz koncentrację na zaspokajaniu wyłącznie potrzeb rodziny lub własnych. Do podobnych stwierdzeń dochodzi też architektka Jola Starzak, która podkreśla, że płot to najprostsza forma wytyczenia własności. Jest wyraźnym komunikatem: „To moja działka, tu buduję bloki mieszkalne i nie muszę się zastanawiać, co będzie potem. Przestrzeń ograniczona płotem jest moja”. Smutne jest więc to, że niemal równocześnie z powstawaniem osiedli zamkniętych obserwuje się jako reakcję proces grodzenia starych osiedli, które do tej pory pozostawały otwarte. Potęguje to dalszą fragmentaryzację miasta.

Miasto to nie podziały

Do niedawna osiedla grodzone mogły powstawać licznie i bez przeszkód. Ostatnio jednak coraz więcej mówi się o tym, że przestrzenie miasta trzeba zszywać, a nie separować, dlatego wiele gmin decyduje się na wpisywanie w uchwały krajobrazowe zakazów grodzeń osiedli. Zaczęliśmy dostrzegać, że osiedla grodzone to często autonomiczne i niespójne z otoczeniem wyspy, które przyczyniają się do fragmentaryzacji przestrzeni i są oceniane negatywnie nie tylko przez ekspertów, ale także przez mieszkańców.

Dobrym przykładem potwierdzającym tezę, że należy walczyć z grodzeniem, jest praca Katarzyny Archanowicz, która badała młode matki. Jak podkreśla autorka, „po urodzeniu dziecka kobieta staje w sytuacji osoby, która nagle stała się niepełnosprawna i ma trudności z poruszaniem się o własnych siłach”. Oswojone i bezpieczne dotychczas miasto okazuje się plątaniną barier architektonicznych, w tym długich dystansów. Żeby przejść do apteki na osiedlu obok w wielu miejscach, mimo że na mapie jest to odległość 30 m, rzeczywista trasa wydłuża się do 1,5 km, ponieważ trzeba obejść grodzenia.

Warto więc zadać sobie pytanie, czy na pewno płot jest tym, o co nam chodzi. Przecież to logiczne, że nasza okolica ma zapewniać cały wachlarz udogodnień. To ona decyduje o satysfakcji z miejsca zamieszkania, o tym, jaka będzie nasza jakość życia. Musimy zacząć tworzyć środowiska silnych społeczności lokalnych i zdobyć się na odwagę, by szczerze odpowiedzieć sobie na pytanie, dlaczego nie widzimy, że przestrzenie naszych miast, dzielnic i wspólnot są po prostu mierne i nie spełniają standardów.

Dlaczego łatwiej nam zakrywać się panelem ogrodowym za 13,50 zł niż próbować wypracowywać standardy i struktury urbanistyczno-architektoniczne aktywizujące lokalny kapitał społeczny? Co stoi na przeszkodzie, by kreować przestrzeń w myśl dobrych praktyk psychologii środowiskowej, dzięki której będziemy mogli identyfikować się z okolicą i społecznością lokalną, a nie tylko ze swoim mieszkaniem? Dlaczego nie próbujemy tworzyć bezpiecznych, inkluzywnych, przyjemnych przestrzeni? Czy musimy wciąż powtarzać nieskuteczne schematy i ciągle wierzyć, że tym razem się uda?

Niniejszy tekst publikujemy w ramach współpracy Klubu Jagiellońskiego z Fundacją Projekt PL. Fundacja Projekt PL chce dostrzegać szerszy wymiar biznesu, jego społeczną odpowiedzialność oraz to, że praca jest ważniejsza od kapitału. W swoich staraniach dąży do ukazywania istotności zrównoważonego społeczno-gospodarczego rozwoju Polski, który musi być osiągnięty dzięki szukaniu synergii na poziomie pracodawca-pracownik, państwo-jednostka, poborca-podatnik. Więcej na jej temat możecie przeczytać na stronie internetowej Fundacji.

Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o podanie linku do naszej strony oraz powyższej informacji.