Reklama

Na złoża wartych fortunę metali natrafiono, kiedy naukowcy starali się uzasadnić tzw. suwalską anomalię magnetyczną. Zaraz przed II wojną światową spostrzeżono, że samoloty mijające wieś Krzemianka (13 km od Suwałk) mają komplikacje z kompasem, który w tym miejscu przestawał wręcz działać. Pierwsze odwierty w 1958 roku wytłumaczyły, że kompasy zakłócane były przez pokaźne ilości rud żelaza występujące pod ziemią. Jednak to nie żelazo przyciągnęło największe zainteresowanie badaczy i wojska, ale odkryte przy okazji złoża tytanu i wanadu. Reakcja towarzyszy radzieckich była szybka - postawili weto możliwości wydobywania odkrytych rud, zdając sobie sprawę z ich wartości i konkurencyjności. Jednocześnie dali oni wolną rękę Polsce, jeśli chodzi o publikację informacji o istnieniu tytanu i wanadu na Suwalszczyźnie.

Dwadzieścia lat później dzieje się coś, co mogło być głównym czynnikiem, prowadzącym do pozytywnej decyzji rządowej o budowie kopalni w Szurpiłach pod Suwałkami. Według dokumentu pt. "Informacja o kopalni i zakładu wzbogacania rud polimetalicznych 'Krzemianka' dla zespołu poselskiego w Suwałkach", w 1979 roku Niemcy udzielili Polsce Ludowej kredyt opiewający na niebotyczną sumę 750 milionów marek. W ciągu dekady mieliśmy go spłacić w postaci tytanu - taki był jedyny warunek udzielenia pożyczki. Pieniądze przeznaczono na badania, odwierty, ale też rozbudowę Suwałk, chociażby budowę fabryki mebli. RFN kontrolowała postępy prac nad kopalnią, wysyłając delegację, która miała raportować progres. Kiedy przyjeżdżała inspekcja, pokazywano osiedle czy fabrykę, gości podejmowano mocnymi trunkami, na skutek czego wszelkie protokoły świadczyły o rozważnym rozgospodarowaniu pieniędzy. Jednak kopalnia nigdy nie powstała. Przemiany ustrojowe spowodowały, że plany zostały skutecznie zatrzymane, a pożyczkę z biegiem czasu najprawdopodobniej umorzono.

Zjeść ciastko i mieć ciastko

Reklama

Wbrew pozorom, po odzyskaniu przez Polskę suwerenności w 1989 roku o suwalskim tytanie nie zapomniano. Temat wracał jak bumerang, chociażby w interpelacjach posłów, stale zderzając się z argumentami o ochronie przyrody Pojezierza Suwalsko-Augustowskiego. Z ekologią zasymilowało się stanowisko geologów, jakoby złoża suwalskie były pozabilansowe - ich eksploatacja w wolnej Polsce stała się nieopłacalna oraz technicznie niemożliwa. Z upływem czasu zmieniały się nie tylko partie rządzące, ale też metody wydobywcze. Powstały nowoczesne rozwiązania, umożliwiające ograniczenia strat, jakie wywołałaby kopalnia na powierzchni ziemi. "Ograniczenia", bo jak podkreślają fachowcy, praktycznie nie ma szans, by takie przedsięwzięcie nie spowodowało żadnych zniszczeń. Nawet jeśli odpady pozostałyby pod ziemią, co jest osiągalne, to i tak cały system transportu rudy i zasilania kopalni naruszyłby okolicę.

Najpopularniejszym propagatorem myśli o takiej nowoczesnej kopalni przy Suwałkach jest Jerzy Ząbkiewicz - inżynier podziemnej eksploatacji złóż, ekonomista, ławnik, przewodniczący Krajowej Rady Sędziów Społecznych oraz stowarzyszenia Samorządna Suwalszczyzna. Już 20 lat przekazuje swoją wiedzę z zakresu geologii, przekonując do eksploatacji suwalskiego tytanu i utworzenia kopalni według innowacyjnego, nieinwazyjnego projektu.

- Na złożu suwalskim wykonano blisko 200 dwukilometrowych odwiertów. Są to pokaźne odwierty, zwracając uwagę również na nakłady pieniężne. Skoro jeden odwiert to w przybliżeniu 50 milionów złotych, 200 takich odwiertów daje nam wydatek około 10 miliardów złotych. Zainwestowano w badania i nic z tego? - pyta Jerzy Ząbkiewicz. - Dysponuję projektem kopalni, mającej powstać w PRL-u. Jest tu wszystko - od przysłowiowej deski aż po górnicze szyby, z adnotacjami o położeniu złoża, o jego zastosowaniu i o sposobie wydobycia. To wspaniały punkt wyjścia, by przełożyć te plany na współczesne możliwości wydobywcze. Budowa kopalni w Szurpiłach była naprawdę zaplanowana bardzo dokładnie. Od przysposobienia terenu, oczyszczania rudy, jej wywozu, po wnętrze kopalni. Jestem jednak przeciwnikiem tamtego pomysłu. Realizacja kopalni z ubiegłego stulecia na dziewiczym terenie, sprawiłaby, że prawdopodobnie pani, a na pewno pani dzieci, nie znalibyście tej części Suwalszczyzny jako zielonej krainy. Natomiast dziś jesteśmy w stanie zjeść ciastko i mieć ciastko.

I to jakie "ciastko"!

Okazuje się, że skład rudy jest poznany bardzo dobrze. Dzięki temu możemy obliczyć szacunkowy zysk z wydobycia suwalskiego skarbu. - Dysponujemy ok. 376 mln ton czystego żelaza, 96,4 mln ton tytanu i ok. 14 mln ton wanadu. Występują tu również molibden, nikiel, chrom, czy gal decydujący w przemyśle komputerowym. Za sprawą giełdy londyńskiej znamy wartość tych pierwiastków, gdzie, np. tytan to 20-24 tys. dolarów za tonę. Po skatalogowaniu okazuje się, że nasze suwalskie złoża warte są siedem, osiem bilionów złotych. Do tego rachunku możemy dodać również wartość pięknej skały - labradorytu, inaczej anortozytu (mówi się nawet o "suwalskim masywie anortozytowym"- przyp. red.). Skała otacza suwalską rudę. Jest to rodzaj marmuru, a jednocześnie kamień półszlachetny, z którego po oszlifowaniu wytwarzane są chociażby elementy biżuterii, części elewacji, podłoża, jak też dekoracji - dodaje Ząbkiewicz.

Łatwiej o hel z księżyca niż z Suwałk

- Nasze złoża to bogactwa wyjątkowe i zaskakujące, określone zresztą jako intruzja suwalska. Według nauki nie powinny one tu zaistnieć. Oznacza to, że mamy do czynienia z bliżej nieokreślonym wrzutem. Najprawdopodobniej w dawniejszej epoce uderzył tu meteoryt pochodzenia księżycowego - mówi Jerzy Ząbkiewicz. O kosmicznym pochodzeniu ma świadczyć ukośne położenie rudy suwalskiej oraz jej skład bogaty w pierwiastki, które odnajdujemy również na Księżycu. Z tego powodu Ząbkiewicz wskazuje również na wysokie prawdopodobieństwo istnienia w suwalskich zasobach "kosmicznego" helu-3.

Tymczasem nie metodami wydobywczymi planuje się pozyskiwać w Polsce ten izotop. Jedyna w Unii Europejskiej fabryka produkująca hel znajduje się w naszym polskim Odolanowie, gdzie prowadzone są badania nad pozyskiwaniem izotopu hel-3 z helu-4. Natomiast, by rozwiązać globalny problem z kończącym się helem, planuje się nawet jego import z samego Księżyca! Jak dotąd, zapotrzebowanie na hel-3 zasadniczo przewyższa światowy potencjał produkcyjny, więc i jego ceny rosną. Dla porównania, kiedy gram czystego złota kosztuje 170 zł, gram helu-3 — ok. 100 tys. zł.

Nie działa tu na korzyść wprowadzone przez Rosję, 10 lat temu, embargo na zagraniczną sprzedaż helu-3. Jest to o tyle problematyczne, że wyczerpują się pokłady tego ważnego, chociażby w walce z terroryzmem, izotopu. Hel-3 składa się na budowę czujników neutronów, stosowanych na bramkach lotnisk i wszędzie tam, gdzie potrzebujemy wyższego stopnia ochrony. W przemyśle naftowym czy gazowym pomaga oszacować wielkości odkrytych złóż. Stosuje się go także do uzyskiwania niebywale niskich temperatur. To zatem surowiec strategiczny w sektorach to jest bezpieczeństwo, badania naukowe, jak też medycyna. A aktualnie mocno rośnie zainteresowanie nim jako źródłem bardzo wydajnej i czystej energii elektrycznej. Prace nad reaktorem ITER świadczą o tym, że nie są to wyłącznie mrzonki.

Teza o istnieniu helu-3 na Suwalszczyźnie jest prawdopodobna, jednak czy jeszcze większa wartość złóż ma jakiekolwiek znaczenie wobec argumentów przeciw wydobyciu? Wydaje się, że rzeczywiście łatwiej będzie o hel z Księżyca niż z Suwałk.

Nie dla nas innowacje

Obszar Suwalskiego Parku Krajobrazowego obejmuje m.in. gminę Jeleniewo, czyli teren, gdzie położone są złoża. Utworzenie pierwszego w Polsce Parku Krajobrazowego na Suwalszczyźnie akurat w latach, kiedy planowano tam budowę kopalni, nie było przypadkiem. "Celem była nie tylko ochrona unikatowego polodowcowego krajobrazu, ale też szczególnych wartości przyrodniczych, w tym geologicznych" - czytamy w encyklopedii. Ochronę tę wzmacnia dodatkowo fakt, że SPK należy do Europejskiej Sieci Ekologicznej NATURA 2000. Skutkiem tego, organ sprawujący nadzór nad tym obszarem jest zobowiązany nie tylko do zapobiegania wszelkim pogorszeniom stanu siedlisk a nawet "znaczącemu niepokojeniu gatunków będących pod ochroną", jak głoszą ustawy. Ochrona ta ma zapobiegać pogorszeniom spowodowanym przez czynniki naturalne, ale też przez jakąkolwiek działalność człowieka. Silny jest tu więc argument ekologów, jako że wszelkie próby wydobywania złóż suwalskich, oznaczałyby złamanie prawa międzynarodowego.

Tej pałeczki z rąk ekologów może nie wytrącić nawet główny argument zwolenników budowy kopalni, którzy powołują się na nowoczesne środki wydobywcze. Podczas rozmowy z Jerzym Ząbkiewiczem padają słowa zapewnienia, że współczesne nowoczesne technologie są w stanie zapewnić całkowite bezpieczeństwo przyrody na powierzchni.

- Wielu spośród krytyków pomysłu zdaje się nie orientować w możliwościach dzisiejszych technologii wydobywczych. A umożliwiają one eksploatację tego, co pod ziemią, jednocześnie zachowując w nienaruszonym stanie środowisko naturalne nad złożami - mówi Ząbkiewicz. Czyżby więc cały szereg specjalistów niejako utknął w czasach lat 70.? Wszak najsłynniejszy z opiniotwórców suwalskiego złoża, prof. Nieć, ma już na koncie 65 lat lat pracy dla polskiej geologii. Czyżby problem z wydobyciem rzeczywiście nie tkwił w lokalizacji złóż, ale w naszych głowach, które "nie nadążają"? Ząbkiewicz tłumaczy:

Ekspert powołuje się na metro, czy też innowacyjne kopalnie, takie jak w szwedzkiej Kirunie. Co do tego pierwszego, trudno się nie zgodzić - przemyślana siatka korytarzy pod miastami czy nawet rzekami, zdaje egzamin. Co innego kopalnia w Kirunie.

Wydobycie złoża wiąże się z ciągłym drążeniem w ziemi, czego skutkiem Kiruna, miasto, które wyrosło dzięki kopalni, musiało ustąpić jej miejsca... bo zaczęło się zapadać. Niestety pierwsza myśl jaka pojawia się, poznając historię Kiruny, to taka, że podobny los spotkałyby Suwalszczyznę. Z jedną tylko różnicą - w Szwecji od lat trwają przenosiny miasta, które zakończyć się mają za 14 lat i okazuje się, że inwestując 12 miliardów złotych jest to możliwe. Jakkolwiek surrealistycznie to brzmi, przeniesione zostaną najbardziej charakterystyczne budynki, wieża zegarowa czy kościół, natomiast sam układ miasta zostanie odtworzony. Zdaniem architektów, przeniesienie Kiruny na nowe miejsce to przy okazji wyjątkowa okazja na zbudowanie nowoczesnego, ekologicznego miasta, przyciągającego atrakcjami kulturalnymi i turystycznymi, czym uniezależniłoby się od kopalni.

Czy jednak możliwe byłoby przeniesienie dziewiczych suwalskich jezior, lasów, zwierząt? Nie sądzę. Różnica jest więc kolosalna. Tu też podkreślę inną różnicę między Kiruną a polodowcową ziemią Suwalszczyzny. Szwedzkie miasto liczy sobie niewiele więcej niż sto lat, nie jest więc nie wiadomo jak zabytkowe z historycznego punktu widzenia. Co więcej, powstało dla kopalni i wraz z nią, by górnicy, inni pracownicy kopalni oraz ich rodziny mieli gdzie mieszkać. Kiruna i kopalnia to jedność, z tym, że to kopalnia wiedzie prym, bo jest "chlebodajna". Ten sam cel, mianowicie nowe miejsca pracy i pieniądze, przynieść miałaby kopalnia również nam. Mówiąc jednak A, musielibyśmy zgodzić się na trudne do przewidzenia B. Czy aby na pewno trudne? Kiruna może być nam ostrzeżeniem.

"Szyszkami się nie najemy"

- Wydobycie rud musi być ściśle związane z pełną ochroną bogactwa przyrodniczego. Zresztą w dalszym ciągu niewykorzystany jest potencjał turystyczny tego obszaru i to na tym w pierwszej kolejności powinniśmy się skupić - od lat podtrzymuje wiceprezydent Suwałk Łukasz Kurzyna, nie wykluczając utworzenia kopalni w okolicy Suwałk. Natomiast całkowicie skreśla ten pomysł ekolog Krzysztof Wolfram, koordynator programu "Zielone Płuca Polski", określając go jako ideę z gatunku wykarczowania Puszczy Białowieskiej pod uprawę ziemniaków.

- Szyszkami się nie najemy - powtarzają jak mantrę zwolennicy budowy kopalni, przeciwnicy argumentowania ekologów, kiedy tylko wchodzą z nimi w polemikę. Nadmieniają, że Suwalszczyzna w skali świata nie jest ewenementem przyrodniczym i warto byłoby poświęcić jej część dla pieniędzy.

"Mam wrażenie, że gdyby ekolodzy mieli od pięciu tysięcy lat tak silne konotacje jak dziś, to na początek zakończyłaby się epoka kamienia łupanego. Skończyłoby się niszczenie skał. Nie byłoby epoki brązu. Nigdy nie pojawiłaby się epoka żelaza. Wytapianie brązu i żelaza niszczyło lasy i zatruwało wody gruntowe. Dym zatruwał okolicę. Nie zbudowano by domu drewnianego, bo trzeba "zamordować" drzewo. Nigdy nie zbudowanoby zamku ani pałacu, bo te budowle niszczą zasoby gliny i kamienia. A najgorsze jest to, że psują krajobraz. Nie zbudowanoby tamy, ani wałów przeciwpowodziowych itp. Rozwój turystyki nie zastępuje starego roweru nowym" - komentuje debatę nad złożami suwalskimi anonim oburzony stanowiskiem ekologów. "To już nie ekologia, ale ekoterroryzm" - pisze inny komentator, nieco się zapędzając. Ekoterroryzm w wolnym tłumaczeniu jest formą terroryzmu, czyli prowadzenia przestępczych działań w imię obrony środowiska, a nic takiego nie zostało stwierdzone w Suwałkach. To, co odczuwają suwalczanie chcący rozwoju przemysłowego, to raczej ekoprzymus lub ekohamowanie, nie ekoterror.

Aura całkowitej bezużyteczności

Nie tylko ekologia, ale też względy głębokościowe mają sprawiać, że suwalskie złoża nie nadają się do wydobycia. Surowce leżą skosem na głębokości od 880 do 2300 metrów. W RPA te same metale wydobywa się z głębokości 300 metrów, nie ulega więc wątpliwościom, jak kolosalna jest to różnica.

- Głębokość nie jest tu problemem - uspokaja Jerzy Ząbkiewicz. - I to nie tylko ze względu na nowe technologie umożliwiające wydobywanie na różnych wysokościach. Kluczowe, że mamy tu wybitnie korzystną sytuację geologiczną dla górnictwa, nadzwyczajną, bo przeciętnie na złożach nie ma ona miejsca. Pracowałem osiem lat pod ziemią w kopalniach węgla - na głębokości kilometra mamy 60 stopni Celsjusza. W suwalskim złożu dochodzimy do dwóch kilometrów, czyli teoretycznie do wysokiej temperatury ponad 80 stopni. Niemiłosierny gorąc, gazy, tąpnięcia, wydawałoby się. Jednak tu nic takiego nie zachodzi, a to dzięki ulokowaniu naszej rudy w sąsiedztwie wytrzymałych skał magmowych. Dzięki odpowiednim temperaturom zakład przeróbczy można by ulokować w kopalni. Urobek natomiast należałoby wywozić koleją do polskich zakładów hutniczych. Wówczas natura nie ucierpi, społeczność zyskuje tysiące nowych miejsc pracy, gminne kasy pobierają opłaty za wydobywanie bogactw naturalnych, a Polska zyskuje autonomię, jeśli chodzi o dotychczasowe sprowadzanie rudy żelaza - przedstawia możliwości ekspert.

Brzmi to pięknie, wręcz utopijnie. Jednak to nie opinia Ząbkiewicza jest brana pod uwagę w ocenie suwalskich złóż przez polityków czy potencjalnych inwestorów. Nadal aktualne jest opracowanie z 2003 roku, przygotowane przez profesora Marka Niecia z Instytutu Gospodarki Surowcami Mineralnymi i Energią PAN pt. "Ocena geologiczno-gospodarcza złóż wanadonośnych rud tytanomagnetytowych masywu suwalskiego". Jerzy Ząbkiewicz uważa, że jest przestarzała i zawiera pewien błąd:

Opinia roztacza wokół rudy suwalskiej aurę całkowitej bezużyteczności. Według niej zagospodarowanie tych złóż nie może być przedmiotem zainteresowania "w dającej się przewidzieć przyszłości", ponieważ są one zbyt głęboko położone. "Uznanie ich zatem nawet za pozabilansowe wydaje się oceną zbyt optymistyczną. Wymagania ochrony środowiska były dotychczas podstawowym argumentem przeciwko zagospodarowaniu złóż masywu suwalskiego, których ewentualna eksploatacja jest oceniana jako wybitnie konfliktowa. Należy je traktować jako interesujący obiekt geologiczny, nie posiadający znaczenia praktycznego" - czytamy.

Opracowanie to obowiązuje, nikt go nie korygował i za każdym razem blokuje ono możliwość jakiegokolwiek działania. I nie jest to jedyne negatywne stanowisko. Suwalskie rudy mają charakteryzować się również "skomplikowaną budową soczewowo-warstwową, ze zróżnicowaną zawartością składników użytecznych. Ze względu na głębokość występowania i problemy z technologią przeróbki rudy, złoża suwalskie zaliczono do pozabilansowych" - przeczytamy w dokumentach Państwowego Instytutu Geologicznego. "Rudy ze złóż tytanomagnetytowych nie budzą na ogół zainteresowania jako surowiec tytanonośny i żelazonośny, ze względu na złożoną technologię ich przeróbki oraz wykorzystania hutniczego i wątpliwą w związku z tym ich opłacalność" - potwierdza prof. Marek Nieć we wspomnianym już opracowaniu z 2003 roku. I tu właśnie dostrzegam mankament w dowodzeniu olbrzymiego potencjału suwalskich złóż przez inż. Jerzego Ząbkiewicza, ponieważ nigdzie nie wspomina on o konkretnych sposobach na przeróbkę tak skomplikowanej w budowie rudy. Lekko dotyka tematu jedynie siedem lat temu w Suwalskim Ośrodku Kultury, odpowiadając na pytania audytorium: "Proces jest skomplikowany. Uzyskanie tytanu z rud i przetworzenie tlenku tytanu na czysty tytan, to jest bardzo trudny proces. Ale Amerykanie mają znakomite rozwiązania i najprawdopodobniej chętnie się podzielą". Jest to bardzo optymistyczne stanowisko. Niestety nie udało mi się ponownie skontaktować z panem Jerzym w celu rozwinięcia tej myśli.

Pytania o przeróbkę rudy i jej koszt, rodzą kolejną wątpliwość. Czy zyski zrównoważyłyby koszty tego przedsięwzięcia? Potrzeba tu wiedzy eksperta, sporządzenia kosztorysu. Nęcą obietnice ośmiu bilionów złotych, ale kopalnia, to nie tylko wartość złóż. To przede wszystkim ogromna inwestycja w sprzęt, pracowników czy infrastrukturę. Niestety, brak aktualnej analizy progu rentowności tego typu nowoczesnej kopalni. Faktem jest jednak, że obecnie nikt nie ubiega się o koncesję do wydobywania tych rud. Czy gdyby tylko było to dochodowe, inwestorzy nie ustawialiby się w kolejce?

Jak nie NATURA 2000, to NATO

Podczas gdy oficjalnie uznano i zdecydowano, że dziś nie warto schylać się po pieniądze z suwalskiego tytanu, wokół tematu narasta coraz więcej teorii spiskowych. Obecność złóż i wojsk NATO w ich okolicach, według jednej z nich, nie jest zbiegiem okoliczności. O tym, że teoria ta jest spiskowa, świadczą wszelkie artykuły czy filmy poruszające temat, gdyż są gdybaniem złożonym z pytań bez odpowiedzi. Brakuje tam jakichkolwiek faktów czy argumentów, natomiast mnóstwo jest kolokwialnych wyrażeń, mających działać na emocje. "NATO położyło łapę na największych złożach tytanu!", "Tytan pod okupacją NATO!" - dowiemy się z nich.

Rzeczywiście, od 2017 roku batalion NATO szkoli się na poligonie w okolicach Orzysza i Bemowa Piskiego. I faktycznie, jest to teren należący do "przesmyku suwalskiego". Jednak poligon znajduje się ponad 100 kilometrów od terenów ze złożami - Jeleniewa czy Krzemianki. Popularyzowanie opinii, że "rząd polski oddaje jurysdykcję nad tymi terenami i umieszcza tam wojska NATO, tym samym uniemożliwiając Polsce eksploatację" to naginanie rzeczywistości. Dlaczego zatem gościmy NATO akurat w północno-wschodniej Polsce? Naukowe publikacje m. in. dr. Grzegorza Kostrzewy-Zorbasa z Wojskowej Akademii Technicznej czy dr. Jacka Bartosiaka z Ośrodka Myśli Strategicznej "Strategy&Future", pokrywają się z wypowiedzią dowodzącego sił lądowych USA w Europie Bena Hodgesa, który wymienił tzw. przesmyk suwalski jako jeden z najsłabszych regionów i kluczowe miejsce, gdyby doszło do rozpoczęcia wojny przez Rosję. Stąd wojska są tam rutynowo przygotowywane na wypadek zagrożenia.

Nie wszyscy jednak widzą w "przesmyku suwalskim" wyłącznie miejsce newralgiczne geograficznie, ale przede wszystkim miejsce, którym chce dysponować Rosja, by przejąć kontrolę nad depozytem rzadkich metali i hipotetycznego helu-3. Idąc dalej, według tych teorii, to z tego właśnie powodu, miałyby znajdować się u nas wojska NATO - by kontrolować złoża.

Kto (nie) chce bogactwa Polaków?

Czy też raczej "Kto ma nie chcieć bogactwa Polaków?", ponieważ akapit ten opisuje kolejne teorie spiskowe narosłe wokół tematu suwalskich złóż. Sympatycy tychże teorii szukają odpowiedzi, komu zależy na tym, by bogactwo Polski wciąż znajdowało się pod ziemią i nigdy nie ujrzało światła dziennego, skoro zarówno polski rząd, jak i rządy światowe doskonale o nim wiedzą. Spekulacje nad działaniami potężnego lobby firm, które zarabiają olbrzymie pieniądze na imporcie rud żelaza do Polski, rozpalają wyobraźnię. To właśnie lobby ma być zaniepokojone propozycją wydobywania suwalskiego żelaza, które skutkowałoby uniezależnieniem naszego kraju od importu tychże rud. Środowiska te mają być odpowiedzialne za blokowanie tematu kopalni. W jaki sposób? Na to nie ma jednoznacznej odpowiedzi, bo to już - według uznania - dopowiadają sobie wyznawcy teorii spiskowych, ale w grę mają wchodzić duże pieniądze, zastraszanie, a nawet morderstwa. Niektórzy uważają, że lobby to ukrywa się pod maską ekologii. 

- Nie jesteśmy bogatym krajem. Jesteśmy krajem zadłużonym (...) I siedzimy na bogactwie porównywalnym do bogactwa Norwegii, a nawet nie ma na ten temat publicznej debaty. Dlaczego? - pytał prowokująco podczas konferencji w Suwałkach w 2014 roku, czyli tuż po wydaniu książki "Klasa", jej autor Dominik Wieczorkowski Rettinger. Do tej pory jedynie on zarobił co nieco na suwalskich złożach, bo wspomniana książka porusza temat zalegania cennych surowców. W fabule powieści z gatunku political-fiction, suwalskim tytanem zainteresowała się wielka zagraniczna korporacja, która kryminalnymi metodami pragnie uzyskać monopol na jego wydobycie. Do akcji wkraczają też tajne służby. "600 stron narzucających ogromne tempo akcji" - pisze jeden z recenzentów. Niektórzy dostrzegają w książce pewne prawdopodobieństwo, z czego wynika kolejna teoria spiskowa. Trudno odmówić realizmu fabule, która układa się w jedną logiczną całość, ale to bardziej umiejętności pisarskie oraz współpraca autora ze specjalistami od złóż i znawcami pracy służb specjalnych, niż oparcie opisywanej historii na faktach.

W dobie internetu liczba teorii spiskowych wokół suwalskich złóż z roku na rok wzrasta. Ale taka od wieków jest kolej rzeczy - kiedy pewne ważne zjawisko nie jest do końca wytłumaczone, narastają wokół niego legendy. Problem suwalskiego tytanu tak obrósł w przypuszczenia, że stał się pewnym tabu.

Szkoda "rozrywać papier"?

Według ekologów, złoża Suwalszczyzny są niczym luksusowy prezent, który jest tak pięknie i porządnie spakowany (czyt. Suwalski Park Krajobrazowy), że szkoda rozrywać papier. Według innych przeciwników wydobywania złóż, są raczej jak samochód wygrany na loterii przez biedaka, którego nie stać na opłaty z nim związane (czyt. Polska). Zwolennicy eksploatacji tytanu widzą tu los wygrany na loterii, który należy jak najszybciej wymienić na nagrodę (czyt. spieniężyć).

Summa summarum, zwolennicy, jak i przeciwnicy suwalskiej kopalni, zgadzają się co do jednego - decyzja o niewydobywaniu złóż suwalskich w czasach PRL i wstrzymanie wtedy budowy kopalni była jak najbardziej trafna. Różnice zdań zaczynają się, kiedy mówimy o teraźniejszości i innowacyjnych możliwościach technologicznych, dzięki którym teoretycznie można zachować piękno krajobrazu. W grupie przeciwników, dla których w tym świetle czymś niezrozumiałym wydaje się tak silny upór, by nie wydobywać skarbu zalegającego pod ziemią, są również zwolennicy coraz liczniejszych teorii spiskowych. Jednak wspomniany upór nie jest spowodowany żadną z tych teorii.

Brak podjęcia prac nad kopalnią to efekt braku jednoznacznej odpowiedzi na pytanie, czy warto złoża suwalskie wydobywać. "Czy warto" w sensie opłacalności oraz "czy warto" w sensie oceny wielkości podejmowanej ingerencji w dziewiczą przyrodę. Najnowszy "Bilans perspektywiczny zasobów surowcowych Polski" PIG-u z grudnia 2018 r. suwalskich złóż w ogóle nie wymienia, zatem autorytety traktują kubłem zimnej wody zwolenników suwalskiego zagłębia. Ale przecież nie oznacza to, że złoża magicznie zniknęły. Do ich eksploatacji trzeba być należycie przygotowanym, a tego na razie nikt nie zapewnia. Natomiast obecność tytanu i innych cennych pierwiastków, może być szansą przyszłych pokoleń.

Świat idzie do przodu, a wraz z nim możliwości przemysłu wydobywczego. Pojawiają się także nowe zastosowania metali szlachetnych, tytanu, wanadu czy pierwiastków ziem rzadkich, czyli popyt na nie rośnie. Abyśmy tylko tej szansy w odpowiednim czasie nie "skopali", jakkolwiek dwuznacznie to nie brzmi.