0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Cezary Aszkielowicz / Agencja GazetaCezary Aszkielowicz ...

"Jak przejeżdżam przez Nowy Świat, to nie widzę tych zamkniętych lokali" - te słowa ministra zdrowia Adama Niedzielskiego wzbudziły w czerwcu duże wzburzenie w mediach społecznościowych. Komentujący przerzucali się w pokazywaniu przykładów lokali gastronomicznych, które zamknęły się w ciągu ostatniego roku. Nie zabrakło wśród nich miejsc położonych na Nowym Świecie (np. restauracja Dawne Smaki) i w centrum Warszawy (Talerzyki na Mokotowskiej, Shipudei Berek), gdzie teoretycznie łatwiej jest się utrzymać.

Często o zamknięciu miejsca decydował szereg czynników - w tym także niepewność co do kolejnych obostrzeń, czy problemy lokalowe. Remedium na ograniczenia, które uderzyły w branżę, miały być tarcze finansowe Polskiego Funduszu Rozwoju. Ale nie wszędzie dotarła pomoc. Dlaczego?

Izba Gastronomii: Padł co piąty lokal

"Z rynku zniknął co piąty lokal gastronomiczny, czyli prawie 20 tysięcy podmiotów. Badania dokonaliśmy przy pomocy ankiet wśród naszych członków oraz danych udostępnianych przez partnerów, między innymi Makro" mówi Agnieszka Furmaniak, rzeczniczka Izby Gospodarczej Gastronomii Polskiej.

"Prezes Borys z PFR-u powiedział, że tarcze pomogły 86 proc. lokali gastronomicznych w Polsce. Ale mówi tak naprawdę o restauracjach, które zawnioskowały, a to znaczy, że spełniały warunki. Jednym z nich był brak zadłużenia, w tym także brak zaległości w ZUS-ie, co niestety w 2020 roku było problemem ogromnej części miejsc. Ale badaliśmy także sytuacje przedsiębiorców, które otrzymywały negatywne decyzje. Przyczyną odmowy PFR-u było »uzasadnione podejrzenie naruszeń«. Zdarzały się przypadki, spotkało to między innymi prezesa IGGP, że tym naruszeniem była… nadpłata w ZUS-e za pracowników. PFR kazał zwrócić się o zwrot, ZUS jednak odmówił i tego nie zrobił. Tarczy nie przyznano".

Rozliczenia z ZUS-em to tylko jedna z przeszkód. Kolejną był fakt, że dopłaty wyliczane były na podstawie obrotów z ostatniego kwartału 2019 roku. Oznacza to, że nie mogły się ubiegać o nie firmy, które zakładano po 1 października 2019.

IGGP szacuje, że z tarcz skorzystało tylko ok. 15,5 tysiąca restauracji spośród 85,5 tysiąca funkcjonujących na rynku. Co drugi pracodawca miał być zmuszony do zwolnień ze względu na brak pomocy rządowej. W czasie pandemii z branży odeszło ok. 200 000 pracowników. Straty przez cały okres zamrożenia działalności gastronomicznej oceniane są na 30 miliardów złotych. Obroty w restauracjach spadały o 80-90 proc.

W maju Biuro Informacji Gospodarczej InfoMonitor podało, że zadłużenie branży gastronomicznej wynosi obecnie 726 milionów złotych. Oznacza to, że przez rok pandemii - od marca 2020 do marca 2021 - wzrosło o 80 mln (ponad 12 proc.)

Przeczytaj także:

Bar Pacyfik: Pół roku szorowania brzuchem po dnie

Jednym z miejsc, któremu nie udało się zdobyć pomocy z PFR był Bar Pacyfik, popularny dive bar położony w centrum Warszawy.

"Ten pierwszy lockdown wiosną 2020 nie był długi. Bardzo szybko przerzuciłyśmy się na dowozy. Na siłę próbowaliśmy zostawić całą ekipę lokalu, pomimo tego, że obroty na to nie pozwalały" - mówi w rozmowie z OKO.press Sylwia Zarembska, współwłaścicielka. "W drugim lockdownie to było niewykonalne. Musiałyśmy zwolnić wszystkich kelnerów, połowę barmanów, część ludzi pracujących w kuchni".

Dlaczego nawet popularne miejsce miało problem z utrzymaniem się ze sprzedaży jedzenia w dowozie? Zorganizowanie własnych kurierów na dużą skalę jest zbyt trudne logistycznie. Są oczywiście pośrednicy - aplikacje należące do międzynarodowych koncernów, ale one zabierają od 20 proc. do nawet 35 proc. wartości utargu. Lewica próbowała jesienią wprowadzić do tzw. "tarczy 6.0" ograniczenia w marży pośredników. Poprawka upadła.

"Nie otwierałyśmy restauracji po to, żeby dowozić jedzenie. Gdyby tak było, to wynajęłybyśmy kuchnię na Białołęce [dzielnica na obrzeżach Warszawy - przyp.red.]. Do tego dochodzi kwestia picia - knajpy tak naprawdę utrzymują się głównie z alkoholu. Jedzenie jest często tylko dodatkiem" - mówi Sylwia Zarembska. "Po odliczeniu kosztów wynajmu lokalu, obsługi, produktów wychodziłyśmy praktycznie na zero. Same sobie nie wypłacałyśmy pensji, a i tak firma ma długi. To było szorowanie brzuchem po dnie. Gdyby potrwało dłużej, to nie byłoby sensu prowadzić knajpy".

Kulturalna: Przez 1,5 roku na wojnie

Kulturalna, legendarna klubokawiarnia położona w Pałacu Kultury i Nauki, przetrwała pierwszy lockdown dzięki środkom z PFR. Jesienią już nie udało się icg zdobyć - przez zaległości w ZUS-ie.

"Próbowałam podpisać umowę z ZUS-em o rozłożenie długów na raty. I nawet mi się to udało, ale niestety już po przekroczeniu terminu na składanie wniosków do PFR" - mówi Agnieszka Łabuszewska, właścicielka. "Musieliśmy całkowicie przeformułować naszą działalność i zakomunikować, przyzwyczaić ludzi do tego, że Kulturalna to miejsce, w którym kupuje się jedzenie na wynos. Nigdy nie byliśmy stricte restauracją, gastronomia była tylko częścią naszej oferty, obok tej artystycznej, społecznej".

Lokalizacja Kulturalnej - w samym centrum miasta, wokół kina, teatry, duży plac - która normalnie jest jej ogromnym atutem, w czasie pandemii stała się największym obciążeniem, nie generowała naturalnego ruchu przypadkowych gości. Nikomu tu nie było po drodze, nikt nie wpadał spontanicznie, po sąsiedzku.

Kulturalna przez 17 lat istnienia zdążyła nawiązać współpracę z niemal każdym podmiotem ze świata sztuki, literatury, filmu.

"I stąd wymyśliliśmy, żeby oferować jedzenie w pakiecie z kulturą. Do zamówień zaczęliśmy dodawać książki, audiobooki, pakiety filmowe, kupony do kina do zrealizowania w przyszłości. W lutym uruchomiliśmy zrzutkę opartą na podobnym mechanizmie. Bardzo dużo energii włożyliśmy też w social media" - opowiada Agnieszka Łabuszewska. "Pomimo tych wysiłków kilka osób musieliśmy zwolnić. Nie dało się inaczej - obroty spadły o 90 proc.

To półtora roku pandemii to było zarządzanie chaosem. Wymagało ekstremalnej determinacji, wysiłku, za który płacę teraz wyczerpaniem fizycznym i psychicznym. Gdy o tym opowiadam, to brzmi jakbym była przez ten czas na wojnie. Przetrwaliśmy dzięki ogromnemu wsparciu ludzi, dla których hasło »Nie wyobrażam sobie Warszawy bez Kulturalnej« było czymś rzeczywistym".

;

Udostępnij:

Dominika Sitnicka

Absolwentka Prawa i Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego. Publikowała m.in. w Dwutygodniku, Res Publice Nowej i Magazynie Kulturalnym. Pisze o praworządności, polityce i mediach.

Komentarze