Rozpoczęte wczoraj prace utrzymaniowe na Turk Streamie dopełniły czarną serię na europejskich rynkach gazu. Ceny na giełdzie w Rotterdamie po raz kolejny wystrzeliły, ocierając się w kulminacyjnym momencie o pułap 130 euro za MWh.
Dostawy południowym szlakiem, które w poniedziałek stanowiły ponad jedną trzecią wolumenów błękitnego paliwa płynącego rosyjskimi rurociągami do UE, będą wstrzymane co najmniej przez najbliższy tydzień. Od maja trwają ograniczenia wykorzystania systemu gazociągów ukraińskich, przez które płynęło w ostatnich dniach ok. 37-38 mln m sześc. dziennie. W zeszłym tygodniu Gazprom o ponad połowę obniżył z kolei dostawy Nord Streamem, które sięgają zaledwie 68 mln m sześc. dziennie (w porównaniu z ponad 170 pod koniec maja).
Jeśli przesył gazu na dwóch funkcjonujących wciąż szlakach utrzyma się na tych poziomach, do Europy płynąć będzie nieco ponad 100 mln m sześc. dziennie. W zeszłym roku, kiedy rynek europejski już odczuwał skutki rosyjskich manipulacji przy kurku z gazem, do Europy płynęło średnio 384 mln m sześc. dziennie. Obecne ograniczenia stawiają pod ogromnym znakiem zapytania szanse państw UE na odbudowanie zapasów surowca przed sezonem grzewczym, a według planów Brukseli do października magazyny miały zostać zapełnione w co najmniej 80 proc. Skłaniają też największych odbiorców, na czele z Niemcami, do wdrażania planów kryzysowych. Berlin, a w ślad za nim kolejne stolice, zastępują przy tym błękitne paliwo blokami węglowymi, biorąc chwilowo w nawias cele klimatyczne.
Reklama