Ksiądz Paweł Kania był jednym z bohaterów głośnych filmów braci Sekielskich "Tylko nie mów nikomu" i "Zabawa w chowanego". Za ukrywanie jego pedofilskich czynów Watykan ukarał emerytowanych abp. wrocławskiego kardynała Henryka Gulbinowicza i biskupa kaliskiego Edwarda Janiaka. Zakazano pochówku Gulbinowicza w katedrze, a Janiakowi nakazano zamieszkanie poza parafią.
Więcej aktualnych informacji z kraju i ze świata na stronie głównej Gazeta.pl
We wrześniu ubiegłego roku Kania po siedmiu latach wyszedł z więzienia. Według oceny psychiatrów, psychologa i seksuologa były duchowny wciąż jest osobą niebezpieczną. Dyrektor Zakładu Karnego, w którym był umieszczony Kania, wnioskował o umieszczeniu go w Ośrodku Zapobiegania Zachowaniom Dyssocjalnym w Gostyninie. Sąd ostatecznie nie zgodził się na to i zdecydował jedynie o nadzorze prewencyjnym i przymusowej terapii w Centrum Psychiatrii Środowiskowej w Zabrzu.
Więcej o decyzji sądu i okolicznościach zwolnienia pisaliśmy tutaj:
Onet, niemal rok po wyjściu Kani na wolność, informuje, że ani policja, ani inne instytucje, które powinny dopilnować licznych warunków wyjścia na wolność, w ogóle nie interesowały się były księdzem, choć powinna monitorować każdy jego wyjazd ze Świdnicy, gdzie zamieszkał z matką, sprawdzać, gdzie pracuje, a wszelkie jego dane, w tym DNA, miały trafić do policyjnych baz danych.
Policja nie chciała rozmawiać z Onetem, początkowo zasłaniając się przepisami RODO, by ostatecznie podać, że funkcjonariusze "realizują czynności będące w gestii policji, które to wynikają bezpośrednio z obowiązujących przepisów oraz treści postanowienia sądu". Dziennikarze nie znaleźli dowodów na to, że policja monitorowała Kanię. "Wiele wskazuje na to, że policja nie miała pojęcia, gdzie jest Kania i co robi" - czytamy.
Policja nie odpowiedziała na pytanie, czy wie, gdzie jest Kania, ale w międzyczasie złożyła wniosek do Sądu Okręgowego o umieszczenie byłego księdza w Gostyninie.
Skazany po opuszczeniu więzienia miał również poddać się "terapii mieszanych zaburzeń osobowości" w Centrum Psychiatrii Środowiskowej w Zabrzu.
Terapii w Zabrzu nie ma. Dzwoniłem, pisałem, zero odpowiedzi. Totalny olew
- napisał w odpowiedzi na pytania portalu. Dodał, że sam czuje się pokrzywdzony przez Kościół i organy ścigania. Uważa, że to oni "zrobili z niego ofiarę", a fakt, że żyje, określa mianem "cudu". "Nikomu nigdy nie zdradziłem powierzonych mi tajemnic. A widziałem wiele. Taka jest prawda. Większość osób już nie żyje. Tylko ja mam wiedzę na temat zmarłych" - cytuje Kanię Onet. Skazany obawia się o swoje życie, bo jak się wyraził "wrocławski Kościół to siedlisko pedofili", a on "ma całą wiedzę o tym, co się w nim dzieje".
Ośrodek z Zabrza nie udzielił żadnych informacji na temat pacjenta ani ewentualnej terapii.
"Zgodnie z art. 16 ust. 2 ustawy z 22 listopada 2013 r. o postępowaniu wobec osób z zaburzeniami psychicznymi stwarzającymi zagrożenie życia, zdrowia lub wolności seksualnej innych osób, kierownik podmiotu leczniczego, w którym jest prowadzone postępowanie terapeutyczne, informuje sąd i komendanta policji sprawującego nadzór prewencyjny o uchylaniu się od obowiązku poddania się postępowaniu terapeutycznemu przez osobę stwarzającą zagrożenie. Z uzyskanych informacji wynika, że Sąd Okręgowy we Wrocławiu nie otrzymał sygnału o uchylaniu się od obowiązku poddania się leczeniu" - odniosło się do sprawy Ministerstwo Sprawiedliwości.
Paweł Kania nie figuruje w jawnej części "rejestru pedofilów", który prowadzi resort Zbigniewa Ziobry. Portal przypomina, że może to wynikać z faktu, że chłopiec, którego Kania zgwałcił, w momencie czynu miał ukończony 15. rok życia.
W rozmowie z Onetem były ksiądz stwierdził, że nie wie nic o planach umieszczenia go w Gostyninie i że nikt go o tym nie informował.
Pomóż Ukrainie, przyłącz się do zbiórki. Pieniądze wpłacisz na stronie pcpm.org.pl/ukraina >>>