Reklama

Maciej Felczyński pracuje w przemyskiej, rodzinnej ludwisarni. Firma istnieje od 1808 roku. - Zajmujemy się wyłącznie dzwonami, niczym innym. Przeciętnie, praca nad ulaniem jednego dzwonu zajmuje około dwóch miesięcy, lecz dokładny czas zależy od tego, jakiej jest wielkości - mówi.

Jak dodaje, w zakładzie na stałe pracuje trzech ludwisarzy. Najczęściej zajmują się zleceniami od kościołów, ale dzwony zamawiają nie tylko duchowni. - Nasz dzwon wisi na Giełdzie Papierów Wartościowych, gdzie pojawił się na 25-lecie jej uruchomienia. Inne znajdują się na Darze Młodzieży, ORP Ślązak, a także licznych jachtach - wylicza Maciej Felczyński.

Reklama

Zdaniem ludwisarza, kościelne dzwony powinny wytrzymać przez 200-250 lat. - Tymczasem często dzwonią przez połowę tego czasu, bo zużywają się, a także pękają. To zazwyczaj wynika ze sposobu ich eksploatacji. W Polsce pokutuje błędna zasada, że jak coś jest i wisi to jest dobre. Tymczasem śruby lubią się odkręcać, niekiedy też nikt nie sprawdza naciągów - zauważa.

Najnowsze wydanie Tygodnika co sobotę w Twojej skrzynce. Zapisz się do newslettera >>

Ekspert od wyrobu dzwonów dodaje, że w jego rodzinie dzwony były "od zawsze". - Zajmował się nimi tato, a ja do firmy dołączyłem w 2001 roku. Jako dziecko niespecjalnie interesowałem się tą tematyką, lecz po maturze wiedziałem już, co chcę robić w życiu - mówi.

Jak wyjaśnia, w Polsce nie ma specjalnych szkół przygotowujących do tego fachu. - Jeśli ktoś chce się go nauczyć, musi zgłosić się do firmy. Pełną wiedzę o wyrobie dzwonów zdobywa się po 10-15 latach - stwierdza.

Lecz nawet doświadczonym zdarzają się "wpadki". Maciej Felczyński przyznaje, że w jego karierze trzy razy odlanie dzwonu nie udało się. - Decydował ludzki czynnik. Rozgrzany do 1100 stopni Celsjusza metal wylewał się, unosiło się sporo dymu, a w tym wszystkim trzeba było ratować sytuację. Trzeba pamiętać, że wszystko robimy ręcznie, poza wewnętrznym transportem, np. dźwigami. Możemy więc produkować dzwony, nawet nie mając prądu - opisuje.

Oczywiście, przemyski ludwisarz ma na swoim koncie także sukcesy. W jego przedsiębiorstwie powstał chociażby 12-tonowy dzwon, który trafił w 2002 roku do Lichenia. Wówczas dzierżył miano największego dzwonu wykonanego w Polsce.

Maciej Felczyński przyznaje jednocześnie, że do dzwonów podchodzi inaczej niż zdecydowana większość społeczeństwa. - Mam trochę znieczulicy zawodowej i do dzwonów podchodzę inaczej niż 95 proc. społeczeństwa. Chociaż skończyłem AGH i mam artystyczną duszę, uważam dzwony za zimny kawałek metalu i zdania w tej kwestii nie zmienię - deklaruje.

Młodzi pasjonaci

Co innego może powiedzieć 18-letni Mateusz Górka z podkarpackiego Krosna. Trzy lata temu, gdy Polska obchodziła setną rocznicę odzyskania niepodległości, zorientował się, że jeden z dzwonów w rodzinnym mieście jest pęknięty. By to stwierdzić, wystarczył mu jedynie słuch.

- 11 listopada 2018 r. w krośnieńskiej farze odprawiono uroczystą mszę. Przed kościół przyszedłem wcześniej, bo na pół godziny przed nabożeństwem miały zabrzmieć dzwony: Jan, Maryan i Urban. I okazało się, że pierwszy dźwięk Maryana był całkiem głuchy, przypominał uderzenie o metal. To nie był on - wspomina.

Najnowsze wydanie Tygodnika co sobotę w Twojej skrzynce. Zapisz się do newslettera >>

Mateusz na początku myślał, że się przesłyszał. Jednak z dzwonnicy wciąż nie rozlegał się "wesoły ton i muzyczna barwa". - Wieczorem zjawiłem się przed farą jeszcze raz. Moje obawy się potwierdziły: dzwon pękł. Wystarczyło, że to usłyszałem, bo wcześniej dowiedziałem się z internetowych filmów, jak brzmi uszkodzony dzwon. Do podobnych wniosków doszli moi znajomi, mający takie same hobby, gdy przedstawiłem im nagranie z Krosna - wyjaśnił nastolatek.

Podejrzenia pasjonata potwierdziło lokalne Muzeum Rzemiosła, opiekujące się farnymi dzwonami, a także konserwator zabytków. Pęknięcie pojawiło się na czaszy Maryana. Z dzwonnicy zdjęto go w marcu 2019 r., a kwartał później powrócił naprawiony do miasta.

Jak przyznaje Mateusz, jego pasja to konsekwencja zamiłowania do historii, architektury, sztuki oraz Kościoła i wiedzy o innych religiach. Interesował się nimi od wczesnego dzieciństwa.

- Wychowałem się w katolickiej rodzinie, wiara jest ważna w moim życiu. Podziwiałem procesje, czy szaty noszone przez kapłanów. Pamiętam też, że gdy byłem przedszkolakiem, mama zabrała mnie do biblioteki. Tam poprosiłem, by wypożyczono mi "Poczet królów polskich". Bibliotekarka zrobiła wielkie oczy po takim życzeniu od kilkuletniego dziecka - wspomina.

Krośnianin to niejedyna młoda osoba znająca się na dzwonach. Mateusz ma stały kontakt z niewielkim gronem pasjonatów. - Jest nas kilkanaście osób, głównie mających 17-19 lat, lecz zdarzają się młodsze, nawet 10-letnie. Nie ma wśród nas dziewcząt - opisuje.

"Wybawca" Maryana nie wie jeszcze, czy po przyszłorocznej maturze zawodowo zajmie się dzwonami. Podejrzewa, że pozostaną jego hobby. - Kampanologia i ludwisarstwo to nauki ścisłe, bardzo trudne do całkowitego poznania. Ciągle na światło dzienne wychodzą jakieś nowinki. Te dziedziny mają duży potencjał, w Polsce całkiem niewykorzystany - uznaje Mateusz Górka.

Jak wyjaśnia, mimo potężnych strat po wojnach światowych, wciąż mamy w kraju dzwony z XIV czy XV wieku. - Często są w tragicznym stanie, bo nikt nimi się nie interesuje. Próbujemy docierać do parafii albo naukowców mogących sprawić, że jakiś dzwon udałoby się odrestaurować - zapewnia nastolatek.

Na pamiątkę zwycięstwa pod Grunwaldem

Swoich opiekunów od setek lat ma najbardziej znany polski dzwon - krakowski Zygmunt. Jednym z nich jest dr hab. Marcin Biborski z Uniwersytetu Jagiellońskiego, wawelski dzwonnik. Za sznury Zygmunta pociąga od 43 lat. Robi to razem z kolegami w podobnym wieku, ale i w towarzystwie młodszych. 

Jak mówi, aby zrozumieć, dlaczego Zygmunt jest tak ważny dla Polaków, trzeba sięgnąć do XVI-wiecznej historii. - Kontynuujemy dzieło rozpoczęte w XVI wieku. To wielka przyjemność słuchać koncertów pięknego dzwonu. Kampanolodzy (naukowcy zajmujący się dzwonami - red.) twierdzą, że ma on naprawdę wyjątkowy ton - podkreśla dr hab. Biborski.

- Wtedy Polską rządził król Zygmunt I Stary z dynastii Jagiellonów, a w Italii rozwijał się renesans. Władca, kierując się impulsami z południa Europy, uznał, że pewne nowe założenia trzeba przenieść do Rzeczypospolitej, odgrywającej wtedy niebagatelną rolę na kontynencie. Dla niego było jasne, że w jakiś sposób trzeba zamanifestować tę potęgę. Co mogło być lepszego niż wielki dzwon? Wtedy nie było radia i telewizji, a głos musiał być słyszalny "wszędzie" - mówi.

Zdaniem dr. hab. Biborskiego, w tamtych czasach dzwon ważący powyżej 10 ton był wielkim wyzwaniem. Podjął je norymberski ludwisarz Hans Beham. Dzwon Zygmunt zawisł na Wawelu 9 lipca 1521 roku. Po raz pierwszy jego głos usłyszano w Krakowie 13 lipca. Termin nie był przypadkowy, gdyż zbliżała się rocznica bitwy pod Grunwaldem. Król chciał więc, by Zygmunt przypominał o zwycięstwie. 

- Dzwon wspaniale wpisał się w rządy Zygmunta I Starego. Monarcha zdawał sobie sprawę, że dzwon może nie tylko pokazywać wielkość Polski, ale i jednoczyć jej mieszkańców. To symbol wielkości i umiejętności przewidywania naszych przodków - dodaje dr hab. Biborski. 

Początkowo dzwon nazywano "Magna campana regia" ("Wielki dzwon królewski"). Dedykowany był wielu świętym - patronom króla fundatora. Później zaczęto go nazywać Zygmuntem albo dzwonem Zygmunta.  

"To nasz król"

Dzwonnicy mają grafik, kiedy muszą zjawić się na Wawelu i wprawić Zygmunta w ruch. Dzieje się tak chociażby w najważniejsze święta kościelne i państwowe. Są jednak tzw. dzwonienia ekstraordynaryjne, czyli nieujęte w wykazie. Dzwon bije w chwilach ważnych dla Krakowa i Polski.

- Dzisiaj mamy komórki, więc informacja, by nieoczekiwanie zjawić się w katedrze, rozchodzi się szybko. Jeszcze w latach 70. i 80. był z tym problem, bo nie każdy posiadał telefon stacjonarny. Ci dzwonnicy, w domach których znajdował się taki sprzęt, prędko zawiadamiali innych, biegnąc do ich miejsc zamieszkania. To niestety skutkowało tak, że zamiast kilkunastu osób, liny Zygmunta trzymało 6-7 ludzi. Mieli więc w dłoniach po dwie, a nawet trzy liny, bo ani jedna z nich, ze względów bezpieczeństwa, nie mogła pozostawać swobodna - tłumaczy Marcin Biborski.

W jego opinii, zespół dzwonników powinien być zgrany, a każdy z jego członków musi wiedzieć, kiedy lina powinna iść do góry, a w jakim momencie należy ją pociągnąć: 

Pierwszy raz Biborski dzwonił Zygmuntem dzień po tym, jak Polak został papieżem. Mimo że data 16 października 1978 roku, gdy pieczę nad Kościołem objął Jan Paweł II, jest ważna dla polskich katolików, tamtego dnia wawelski dzwon milczał. Jak wspomina, katedra na Wawelu była wówczas zamknięta.

Dzwony rekordziści

Dzwon Zygmunt nie jest największym polskim dzwonem. Tym mianem szczyci się licheńska Maryja Bogurodzica, wytopiona z brązu we włoskiej ludwisarni pod koniec XX wieku. Ma średnicę 3,12 m, obwód 9 m, wysokość 4,40 m i waży 14,7 t. Była wotum Polaków za 2000 lat istnienia chrześcijaństwa.


Największym dzwonem świata, którym da się kołysać, jest Vox Patris (Głos Ojca). Jego dźwięki można usłyszeć w brazylijskim mieście Trynidade, a dokładniej w tamtejszej Bazylice Boga Ojca Przedwiecznego. Za Atlantyk trafił na pokładzie statku, a powstał... w Krakowie. Vox Patris odlany został przez ludwisarzy z pracowni Jana Felczyńskiego w Przemyślu, we współpracy z firmą Rduch Bells & Clocks w Czernicy i spółką Metalodlew w Krakowie.