Newsweek: Wywołałyście dyplomatyczne spięcie na linii Warszawa-Praga. Zastępca polskiego ambasadora w Pradze napisał do czeskiego ministra zdrowia, że „rozkwit turystyki aborcyjnej w Czechach” pozwala Polkom na „łamanie prawa własnego kraju”.
Marta Machałowska: – Niczego nie wywołałyśmy (śmiech).
Jesienią Katarzyna Byrtek z waszego kolektywu mówiła mi, że zwrócicie się do czeskiego ministerstwa zdrowia o wyjaśnienie prawnych wątpliwości, jeśli chodzi o dostęp do aborcji w Czechach dla kobiet z krajów UE, w tym Polek. I o to właśnie poszło.
- Napisałyśmy taki list w listopadzie po decyzji Trybunału Konstytucyjnego w sprawie de facto zakazu aborcji. Wtedy odezwała się do nas Czeska Partia Piratów, z propozycją wsparcia w tej kwestii. My robimy swoje, działamy zgodnie z czeskim prawem. Wyjaśnienia, które były konieczne, rozwiewają pewne wątpliwości, które brały się stąd, że czeskie prawo aborcyjne pochodzi z 1986 roku, jeszcze z czasów Czechosłowacji. W 1986 roku nikomu w Czechosłowacji nie śniło się o Unii Europejskiej, więc w ustawie jest mowa, iż prawo do aborcji mają tylko osoby będące obywatelami Czechosłowacji, albo mają prawo do pobytu na terenie tego kraju. Czechosłowacji już nie ma, ale są Czechy, które 17 lat temu weszły do UE. Polki jako obywatelki UE mają prawo do legalnego przebywania na terenie Czech. Chodziło więc o to, by czescy lekarze, którzy podejmą się zabiegu aborcji, mieli absolutną jasność, że nie łamią prawa.
W Czechach było na ten temat cicho, ale w lutym o całej sprawie napisał „Respekt”. W reakcji na artykuł tygodnika czeskie ministerstwo wydało oświadczenie potwierdzające, że zgodnie z obowiązującym prawem Polki mają dostęp do aborcji w Czechach, a i władze nie będą robiły w tej kwestii żadnych problemów.
Czytaj też: Aborcja? Położna powiedziała, że to nie SPA, tu się nie robi zabiegów na życzenie
W marcu zastępca ambasadora Polski w Pradze napisał list do ministra Jana Blatnego, grożąc bliżej niesprecyzowanymi konsekwencjami dyplomatycznymi.
- I do niedawna nikt o nim w Czechach nie wiedział. Gdyby nie odpowiedź czeskiego ministerstwa, którą poznaliśmy dzięki „Respektowi”, pewnie dalej nic o tym byśmy nie wiedzieli. Minister Blatny napisał, że jako szef resortu zdrowia ma niewielki wpływ na to, co się dzieje w parlamencie, a poza tym przepisy, nad którymi debatują senatorowie, są zgodne z unijnym prawem. Zaznaczył, że Polska nie ma możliwości ingerowania w proces tworzenia czeskiego prawa. „Respekt” napisał też, że w nowelizacji prawa aborcyjnego chodzi o doprecyzowanie, że czescy lekarze, dokonując aborcji cudzoziemkom z krajów UE, nie łamią czeskiego prawa. Tak naprawdę odkąd weszliśmy do UE, Polki miały dostęp do aborcji w Czechach. W tym względzie nic się nie zmieniło.
„Ciocia Czesia” powstała, by pomagać tym kobietom z Polski, które w wyniku zaostrzenia prawa znalazły się w podbramkowej sytuacji. Co udało się już wam zrobić?
- Zaczęłyśmy działać w październiku. Chwilę zajęło nam rozeznanie się w sytuacji i zbadanie, które placówki są gotowe pomagać Polkom. W tej chwili współpracujemy z dwoma placówkami – prywatną kliniką i publicznym szpitalem. W jednej jest nawet personel mówiący po polsku, co jest bardzo ważne. Nie chcę podawać nazw, by nie narażać je na nieprzyjemności ze strony przeciwników aborcji.
Chodzi o kliniki w Pradze?
- Nie, mieszczą się bliżej granicy z Polską, co jest dobre z punktu widzenia logistyki w pandemii. Do niedawna mieliśmy w Czechach ścisły lockdown, z zakazem przemieszczania się z gminy do gminy włącznie. Osoby z Polski bez testu mogą przebywać w Czechach do 12 godzin, więc dobrze się składa, że kliniki są blisko granicy. Na szczęście Polaków nie obowiązuje już pięciodniowa kwarantanna.
Ile kobiet zgłosiło się do was z prośbą o pomoc?
- W ciągu pół roku od wyroku polskiego TK zgłosiło się do nas 212 osób. Z każdym dniem jest ich coraz więcej. Nie wiem, ile spośród nich skorzystało z aborcji w Czechach, bo tego nie monitorujemy. Pełnimy funkcję pośrednika – przekazujemy informację, z kim mogą się kontaktować Polki w Czechach w sprawie zabiegu itd. Dostajemy też zapytania o placówki w Czechach z prośbą o sprawdzenie ich wiarygodności, albo pytania dotyczące zasad funkcjonowania kraju i służby zdrowia w pandemii.
Wiem, że tworzycie też fundusz dla kobiet, których nie stać na zabieg przerwania ciąży w Czechach...
- Tak, zainspirowały nas inne polskie grupy samopomocowe działające za granicą – „Ciocia Wienia” z Wiednia i „Ciocia Basia” z Berlina. Kontaktowałyśmy się z nimi i wiele się od nich nauczyłyśmy. Wiedziałyśmy, że będą się do nas zgłaszać także kobiety w trudnej sytuacji finansowej, więc już jesienią zorganizowałyśmy zbiórkę funduszy na serwisie zrzutka.pl. Udało nam się zebrać całkiem sporo, bo ok. 60 tys. zł. Akcja na zrzutce cały czas trwa. Specjalną, okolicznościową zbiórkę zorganizowałyśmy na Dzień Kobiet. Dla osób, które nas wówczas wsparły, mieliśmy specjalne koszulki, zaprojektowane przez grafików z Czech i Słowacji.
Zbiórka zakończyła się sukcesem – zebrałyśmy równowartość 80 tys. zł. Masowo wsparli nas Czesi. Wszystkie te pieniądze będą przeznaczone na pokrycie kosztów zabiegów, podróży, zakwaterowania itd.
Czy ktoś już skorzystał z tego funduszu?
- Jak dotąd na konkretną pomoc finansową przeznaczyłyśmy ok. 17 tys. zł. Mamy więc spore rezerwy.
Jak duży jest wasz kolektyw?
- Jest nas jedenaście, większość mieszka w Pradze. Ze względu na pandemię działamy zdalnie, na zasadzie wolontariatu. Każda z nas ma swoje życie i pracę zawodową, a mimo to znajdujemy czas, by pomóc innym. Struktura „Cioci Czesi” nie jest hierarchiczna – podzieliłyśmy się na grupy zadaniowe, żeby było nam łatwiej ogarnąć całość. Ja na przykład zajmuję się PR i kontaktami z mediami wraz z koleżankami z grupy, która odpowiada za social media. Jesteśmy bardzo aktywne w mediach społecznościowych, bo za ich pośrednictwem najłatwiej teraz dotrzeć do wszystkich. Inne dziewczyny zajmują się organizacją i kontaktem z woluntariuszkami. Mamy sporą armię woluntariuszy, ludzi gotowych pomagać w tłumaczeniu dokumentów, przenocowaniu Polek itd. Niestety z powodu pandemii nasi woluntariusze pozostają na stand-by...
Sytuacja pandemiczna będzie się poprawiać, a kobiet potrzebujących pomocy w Polsce jest pewnie wiele...
- Mamy pełne ręce roboty. Od opublikowania w styczniu decyzji Trybunału Konstytucyjnego zapytań z Polski jest coraz więcej. Tygodniowo zgłasza się ok. 15 osób. Chcemy więc nawiązać kontakt z większą liczbą czeskich klinik. Obdzwaniamy je, wysyłamy specjalne formularze. Pandemia utrudnia nam tę pracę, bo szpitale zajęte są czym innym, do wielu placówek nie można się dodzwonić. Mam nadzieję, że jak sytuacja wróci do normy, zaczniemy odwiedzać szpitale osobiście, co znacznie ułatwi nawiązywanie współpracy.
Skąd Polki wiedzą o waszym istnieniu?
- Informacje o „Cioci Czesi” znajdują głównie na Facebooku lub Instagramie, bo tam jesteśmy najbardziej widoczne. Konkretne zapytania wysyłają na podany tam adres mailowy, bo nie chcemy wszystkiego załatwiać w mediach społecznościowych.
Czy ambasada RP w Pradze was nęka? Pan Waręga nie groził wam?
- Nie, udają, że nas nie znają, ale pewnie irytuje ich fakt, że jesteśmy nieustannie obecne w czeskich mediach, także w telewizji. Polscy dyplomaci nie mogą nam nic zrobić, bo działamy zgodnie z czeskim prawem. Być może w całej sprawie z listem chodziło o wystraszenie Polek poszukujących kliniki do przerwania ciąży, by nie przyjeżdżały do Czech. Oczywiście sam fakt, że zastępca ambasadora napisał tak absurdalne pismo do czeskiego ministerstwa, nas rozbawił. Takie sprawy powinno załatwiać się zupełnie inaczej.
Kontakt do „Cioci Czesi” znajdziesz pod tym linkiem
Wsparcie finansowe dla kolektywu można przekazywać za pomocą portalu Zrzutka
*Marta Machałowska ma 38 lat, pracuje i mieszka w Pradze od ponad 2,5 roku.