Dopóki PiS nie ma pewności, że zbierze wystarczającą liczbę szabel, szef Porozumienia jest bezpieczny. Ale chodzi po krawędzi.

Wczorajszy wybór prof. Marcina Wiącka na RPO pokazuje, że Jarosław Gowin potrafi wewnątrz obozu władzy postawić na swoim. Choć pierwotnie stawiał na Lidię Staroń, to nie miał problemu z porzuceniem jej kandydatury i dogadaniem się z PSL w sprawie obecnego rzecznika. W efekcie pierwszy raz od początku poprzedniej kadencji na ważny urząd został wybrany ktoś spoza kręgów PiS. I to szerszą niż głosy rządzących parlamentarzystów większością.
Ta sytuacja pokazuje sposób uprawiania polityki przez wicepremiera – to rodzaj jazdy na krawędzi z ryzykiem wypadnięcia z rządu. Z jednej strony Gowin jest PiS niezbędny – inaczej musiałby powstać rząd mniejszościowy. Z drugiej strony – decyzje szefa Porozumienia powodują, że w PiS narasta chęć, by się go pozbyć, najlepiej przeciągając jego posłów. Dlatego zresztą powstali Republikanie Adama Bielana – mają minimalizować ryzyko zmiany frontu i stworzenia przez Gowina nawet technicznego rządu z opozycją. Na razie jednak w tych zapasach panuje impas. Podobnie jak w rozmowach o Polskim Ładzie. PiS nie rusza z ustawą, bo cały czas nie ma zielonego światła od Gowina, ale także z tego powodu, że brakuje pewności, czy gdyby próbował go obejść, to wystarczająca liczba wiernych dotąd posłów Porozumienia opowie się za Ładem.
Od początku kadencji Gowin okazuje się jednym z bardziej wpływowych polityków: zatrzymał zmiany w 30-krotności, wybory kopertowe, teraz widać, że bez jego głosów trudno może być przeforsować Polski Ład czy lex TVN. Jeśli PiS nie może bez sojuszu z Porozumieniem ruszyć z Polskim Ładem, to w praktyce oznacza, że to od tego, co zrobi Jarosław Gowin, zależy także scenariusz politycznego odbicia w PiS.
Fronty Jarosława Gowina / Dziennik Gazeta Prawna