Mam w planach imprezę urodzinową, taką zwykłą, dla niewielkiego grona coraz starszych przyjaciół. Przyznaję jednak, że Robert Mazurek wysoko ustawił poprzeczkę; zacząłem myśleć nad reorganizacją planu. Skala – kongresowa, zasoby – ile kopalnia da mocy, ekumenizm – maksymalny.

Warto dodać, że rozmyślam nad Wielkimi Urodzinami wyłącznie z pobudek solidarnościowych. Wizja, że będę się świetnie bawił, wysłuchując żartów Marka Suskiego i anegdot Marka Dyducha, przeraża mnie. Jednak trudno i darmo, solidarność zawodowa święta rzecz. Oburzenie na Mazurka, że zaprasza polityków na wspólne świętowanie, jest głupie; ludzie jak ludzie, a nie uciekinierzy z leprozorium. Naiwne klekotanie, że na takich rautach dziennikarze zlepiają się odwłokami z politykami i już tak razem idą przez życie… No, nawet nie chce mi się śmiać. Naprawdę ktoś z państwa myśli, że dziennikarska, zdarzająca się czasem, zależność wykuwa się tam, gdzie wszyscy patrzą?
Najgorsze jest jednak oburzanie się na uczestników dobrej zabawy – przecież należą oni do różnych partii. Zdaniem jakiejś części elektoratu ogłupiałego od patrzenia w media społecznościowe, standardowa imprezowa rozmowa przykładowego Budki z przykładowym Glińskim o przykładowej d… przykładowej Maryni jest już przykładną zdradą. Peowcy mają stać we własnym kółku i drwić z pisowskiej Maryni, do kieliszka Glińskiego, wstrzeliwując ryż rurką. I odwrotnie.
Ludzie, czy jak to się teraz mówi, osoby! Fakt, że jeszcze tu i tam nasi politycy z różnych obozów zachowują się jakoś normalnie wobec siebie, tak jak i my, mam nadzieję, zachowujemy się normalnie na spotkaniach towarzyskich, podczas których Ten na Konfederację głosował, Ten na SLD (Jezusie Nazareński…), a Tamten w ogóle nie głosuje, za karę, powinien nas cieszyć. Chyba że jest właśnie inaczej – zrywamy chrzciny, wesela i urodziny, bo inni goście głosują niedobrze – i czujemy się teraz wściekli, że politycy tego cyrku nie powtarzają, kiedy są sami. Ups…
PS. Przepraszam! W zeszłym tygodniu próbowałem wyszydzać rozmowę Radka Sikorskiego z Katarzyną Kolendą-Zaleską. Taki był tego rezultat, że konsekwentnie pisałem „Anita Werner” tam, gdzie powinno być nazwisko jej redakcyjnej koleżanki. Dobrze, że chociaż „Sikorski” się zgadza. ©℗