Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.

W górę serca, czyli z dziejów żywotności w Polsce

W górę serca, czyli z dziejów żywotności w Polsce autor ilustracji: Julia Tworogowska

Są takie fotografie, które musiały zostać wykonane. Nie żeby kadr, który uwieczniają, był na tyle częsty, powszechny, że w grę weszłoby coś w rodzaju prawa serii. Wręcz przeciwnie. Sekunda wcześniej lub później, metr w jedną czy drugą stronę – i to już nie byłoby TO zdjęcie. Kadr – opowieść, zamknięta całość, kompozycja totalna.

I tak jest właśnie z fotografią udostępnioną przez profil fotoarchiwum Polskiej Agencji Prasowej w ubiegłą sobotę. Przedstawia ona – jak głosi lakoniczny opis – „Sprzedaż palm wielkanocnych przed zrujnowanym kościołem Świętego Krzyża przy ul. Krakowskie Przedmieście. Warszawa, marzec 1945 r.”. Stara, wynędzniała, cudem zapewne ocalała kobieta z naręczem palm w obu dłoniach, a w tle ocalały fragment świątyni – brama z wyrytym nad nią napisem „Sursum corda”. W górę serca.

Hitler, Stalin, Syzyf

Myślę, że jeśli jakimś cudem fotografia ta dotarłaby do bunkra Hitlera, palnąłby on sobie w łeb o dobry miesiąc wcześniej. I jeżeli – co już bardziej prawdopodobne – ujrzał ją kiedyś towarzysz Stalin, nawiedzała go od tamtej pory w sennych koszmarach.

Jej oglądaniu towarzyszyłaby obu panom pogoda ducha analogiczna do tej, która napełnia Syzyfa za każdym razem, gdy wpychany przezeń kamień znów wymyka mu się z rąk tuż przed szczytem góry. Albo jakiejś perfekcyjnej pani domu, która z przerażeniem odkrywa w swym mieszkaniu obecność tysiąc już razy wyplenianych karaluchów.

Ale to nie wszystko – żeby porównanie było pełne, zarówno kamień, jak i insekt musiałby być wyposażony w ogromne usta, by w tym momencie zacząć mógł się z nich dobywać szyderczy rechot. Właśnie tak musiałby zabrzmieć na zgliszczach miasta, gdzie obaj „zrobili co swoje” szczęśliwie zachowany napis „W górę serca”.

Ze wszystkich nieopowiedzianych w polskiej historii opowieści, tą, która milczy najgłośniej, są dzieje naszej żywotności. Tego upartego trzymania się powierzchni istnienia. Zawziętego, solidarnego (ponad epokami, klasami, ideowymi podziałami), a z punktu widzenia naszych wrogów – irytująco niezrozumiałego – pozostawania przy życiu na przekór dosłownie wszystkiemu.

Wbrew wszystkiemu

Kilka lat przed tym, zanim wykonana została fotografia na Krakowskim Przedmieściu, na początku lat 40., tą samą ulicą przechadzał się polski pisarz, Ferdynand Goetel, w towarzystwie włoskiego dyplomaty. Ten drugi nazwał wówczas Warszawę miastem „urągającym wszelkim kryteriom”; miastem, którego życie podziemne toczyło się w blasku dnia, a czarny rynek zajmował główne place miasta.

„Dokąd ci ludzie pędzą, z czego żyją? – zdumiewał się, patrząc na ruchliwą ulicę. – To miasto żyje wbrew wszystkiemu, co można uchwycić i przewidzieć. A człowiek traci głowę i robi to samo co inni. Przepraszam pana, zjadłszy przed chwilą ten wspaniały kotlet w restauracji, popełniliśmy przestępstwo?

– Tak, ściśle rzecz biorąc, karane śmiercią.

– A ta kobieta, co tu sprzedaje kiełbasę, też zasługuje na śmierć?

– Niezawodnie!

– A żyje i sprzedaje.

– Bywa, że i pod plakatem niemieckim, przewidującym za to karę śmierci.

– To szaleństwo.

– Nie większe od szaleństwa Niemców, którzy wydając niewykonalne zarządzenia, przypuszczają, że Warszawiacy pozwolą się potulnie wytępić”.

Tak pisał Goetel w książce Czasy wojny. I podobnych rozmów musiało być wtedy, ale i w trakcie każdej z wcześniej i później podejmowanych z różnych stron prób naszego unicestwienia, dużo więcej. Każda z nich krążyła wokół jednej z najważniejszych cech charakteru narodowego Polaków. Takiej mianowicie, że jesteśmy nie do zajebania. To zdjęcia musiało powstać, żeby nam o tym przypomnieć.

Początek i Koniec

Mam nadzieję, że żaden kulturalny redaktor nie wykropkował powyższego wulgaryzmu, bo przekleństwa i fotografie mają ze sobą wiele wspólnego. Pozwalają zaoszczędzić mnóstwo czasu, zajmując miejsce przydługich wywodów (pod warunkiem jednak, że nie zostaną „wypikselowane”).

A słowa te proponuję zachować głęboko w pamięci, jak szczęśliwy amulet, magiczna formuła, na każdy wypadek i okoliczność, w którą – z jakiegokolwiek czasu czy kierunku – zacząłby na nas znowu padać cień nicości. Nasze zaklęcie „expecto patronum”, młot na wszystkich dementorów historii.

Zaklęcia, formuły, symbole. Te dni będą ich pełne. Kolejne dni są jak akapity niekończącej się historii o śmierci i życiu; tej jednej opowieści, wewnątrz której znajdują się wszystkie pozostałe. Alfa i Omega, Początek i Koniec. Co działoby się z tą kobietą ze zdjęcia, gdyby zarówno ona sama, jak i resztki jej narodu nie obchodzili Wielkanocy?

Ukrywaliby się w piwnicach, desperowali w gruzach zniszczonych mieszkań. A tak – istniał powód, by zacząć wszystko jeszcze raz od początku. Wyjść na światło. Powód, by żyć. W oparach dogasających zgliszcz ruszyć do parków i ogrodów, zrywać pierwsze wiosenne kwiaty, pleść z nich palmy. Kupowane potem za resztki jedzenia, wymieniane, lekarstwa, środki czystości – to wszystko, bez czego tak trudno było przeżyć.

Ale musiał też istnieć powód, jakaś przyczyna by żyć. Źródło światła w najgłębszym mroku historii, króciutkim interludium między jednym a drugim zniewoleniem. Haust wolności, który zatykał dech od trupiego fetoru.

Musiała istnieć Wielkanoc, kolejne – tysiąc dziewięćset któreś powstawanie z martwych przyrody i jej Stwórcy. Nie mogło być innej nadziei. Pewniejszego gruntu, na którym można by znowu próbować stanąć; pomimo tego, że wszystko – dosłownie – waliło się w gruzy. Cokolwiek by się nie działo, zaczynał się Wielki Tydzień. Sursum corda.

Publikacja nie została sfinansowana ze środków grantu któregokolwiek ministerstwa w ramach jakiegokolwiek konkursu. Powstała dzięki Darczyńcom Klubu Jagiellońskiego, którym jesteśmy wdzięczni za możliwość działania.

Dlatego dzielimy się tym dziełem otwarcie. Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o podanie linku do naszej strony.