Kraj

Ukraińcy wyjeżdżają z Polski. Dlaczego powinniśmy się tym martwić?

Wskaźniki demograficzne i gospodarcze przekonują, że w interesie państwa polskiego leży, by Ukrainki zostały i pracowały właśnie u nas. Tymczasem stosunek Polaków do Ukraińców się pogarsza, a Ukraińcy przenoszą się do Niemiec. Źródłem obu zjawisk jest słabe państwo.

Polska jest krajem imigracyjnym, w którym odsetek obywateli pochodzących z migracji będzie tylko rósł. Tak jeszcze w 2022 roku przekonywał Maciej Duszczyk. Potrzebujemy zatem realnej polityki migracyjnej. Wydawałoby się, że państwo będzie się uczyć na doświadczeniach masowego uchodźstwa z Ukrainy oraz współpracy z organizacjami pozarządowymi. Niestety, wciąż nie jest tym zainteresowane, a konsekwencje poniesiemy wszyscy – nie tylko uchodźcy.

Mamy ludzi, mamy know-how, ale nie ma państwa

Dobrym przykładem jest sprawa punktu recepcyjnego na Dworcu Wschodnim w Warszawie. W lutym gruchnęła wieść, że z początkiem marca zostanie on zamknięty, bo wycofuje się norweski grantodawca, Norwegian Refugee Council. Jak poinformowała mnie rzeczniczka urzędu miasta, wynika to z tego, że osób przyjeżdżających jest mniej (w styczniu 2023 punkt przyjął 1612 osób, a w styczniu 2024 tylko 472). Poza tym, jak napisała rzeczniczka – „osoby ostatnio przyjeżdżające potrzebują wsparcia w nieco innym zakresie i formie, co sprawia, że formuła takiego centrum recepcyjnego na ten moment się wyczerpała”.

Według osób pracujących w punkcie recepcyjnym sprawa wygląda inaczej. – Większa liczba kontroli rosyjskich ograniczyła możliwości ewakuacji ludzi kanałem przez Łotwę. Jednak przez Białoruś autobusy nadal przyjeżdżają, bezpośrednio z Ukrainy ruch odbywa się non stop. Zwiększa się zaś zawsze, gdy intensyfikują się działania na froncie albo gdy dojdzie do katastrofy, jak na przykład wtedy, gdy zniszczona została zapora w Nowej Kachowce. Liczba uchodźców przez kilka miesięcy wzrosła o 100 proc., a liczba osób bez żadnych pieniędzy na podróż o 500 proc. – mówi Kajetan Wróblewski z fundacji Asymetryści, która od marca 2022 roku działa na Dworcu Wschodnim. Poza tym – irytują się wolontariusze – setkom tysięcy mamy pomagać, ale dziesiątkom to już nie?

Łukasiewicz: To czas desperacko ponury

Od 26 marca 2022 roku przez punkt na Dworcu Wschodnim przeszło ponad 100 tysięcy osób. Docierały tu osoby wywożone z terenów okupowanych, na których prowadzone są działania wojenne, zatem często nie miały ze sobą zupełnie nic. W punkcie recepcyjnym mogły mieszkać kilka dni, nie wyrabiając polskiego PESEL-u, ale czekając na relokację do innych krajów. Mogły po prostu przespać się po podróży, ochłonąć, dowiedzieć się, jakie mają możliwości. Mogły też dostać kartę do telefonu, żeby zadzwonić do bliskich. Obecny na miejscu zespół organizował to, co było potrzebne – dla większości relokację, dla części niezbędną opiekę lekarską. Poza tym oczywiście noclegi, foodsharing, dojazd do lotniska, właściwego dworca – wszystko, co było potrzebne.

W liście, jaki NRC wysłał do współpracujących na Dworcu Wschodnim organizacji współpracujących oraz wspierających, czytamy, że jedną z przyczyn jest brak współpracy z państwem. „Nowo przybyli uchodźcy, choć jest ich znacznie mniej, są narażeni na bardziej dotkliwe zagrożenia dla zdrowia i ochrony niż wcześniej, gdyż uciekają z rozdartych wojną obszarów wschodnich. Wymagają oni wsparcia wykraczającego poza zakres i zasoby dostępne w miejscu tranzytu. Rolą NRC nie jest zastępowanie usług rządowych, jesteśmy tam, aby uzupełniać inicjatywy rządowe na rzecz uchodźców” – pisze NRC. Tych zaś brakuje.

Wolontariusze mówią wprost, że od niemal roku pracują bez żadnego wsparcia ze strony państwa i samorządu, bo na dworzec wciąż przyjeżdżają ludzie. Pracują i teraz, choć punkt recepcyjny został już zamknięty. Odbierają ludzi na ulicy, urządzają zbiórki, by opłacić samochód transportowy, zapłacić za hostel czy jedzenie. W ciągu dwóch lat współpracujące ze sobą organizacje stworzyły efektywny i tani system ratowania ludzi z terenów zagrożonych i koordynowania relokacji. Na Zachód wysłały już 40 tys. osób, w tym prawie 15 tys. z terenów okupowanych.

– Żeby wydostać się z terenów okupowanych albo z Rosji, gdzie przebywa ponad 1,2 miliona Ukraińców wywiezionych albo zmuszonych do wyjazdu – tłumaczy Kajetan Wróblewski – trzeba zapłacić rosyjskiej firmie transportowej 350–500 dolarów za kurs do Warszawy, trafić na Dworzec Zachodni i tam kombinować dalej. A przecież to najczęściej ludzie, którzy wszystko potracili. Ci, co mają szczęście, dowiadują się, że istnieje zarejestrowana w Niemczech, ale składająca się z wolontariuszy z całego świata organizacja Rubikus, dzięki której można się zarejestrować przez internet i ewakuować się za darmo.

Oprócz tego w Rosji i na terenach okupowanych działają wolontariusze pomagający ukraińskim uchodźcom. – Oni ponoszą największe ryzyko, ostatnio w Biełgorodzie aresztowano dwoje aktywistów. Ludzie siedzą za tę pomoc – mówi Wróblewski. – Tu, w Polsce, mamy doskonały zespół: są Rosjanie, Białorusinki, Ukraińcy, Polacy, pomagają Amerykanie i Niemcy. 90 proc. to uchodźcy. Lepszych kadr do spraw imigracji po tych dwóch latach Polska nie znajdzie. To są ludzie, którzy potrafią robić cuda. Na tym polega system stworzony przez te organizacje, w którym my bierzemy udział, że możemy człowieka z terenu frontu czy okupacji wyciągnąć i odstawić w ciągu tygodnia do bezpiecznego ośrodka na Zachodzie. Nikt oprócz nas tego nie umie – mówi dalej Wróblewski i pokazuje, jak ich praca się Polsce zwyczajnie opłaca.

Słuchaj podcastu „Blok Wschodni”:

Spreaker
Apple Podcasts

– Rubikus przeprowadził ponad 24 tysiące ludzi, w budżecie miał 800 tysięcy euro. Limit na relokowanie jednego uchodźcy to 50 euro. Norweska fundacja, która autobusami wywiozła do Norwegii 10 tys. osób ze wschodniej Ukrainy, ponosiła koszt 250 euro za człowieka: wynajem promu, wynajem autobusu, dwudniowa podróż. Natomiast bilet do Norwegii, żeby człowieka wysłać z 20 kilogramami bagażu, to mniej niż 300 złotych. Więc jeśli nie ma jakiejś katastrofy, wystarczyłoby 20 tys. miesięcznie na bilety, żeby pomagać ludziom i organizować relokację. Ale tego nie ma. Wręcz przeciwnie, ostatni punkt się zamyka, choć 90 proc. ruchu uchodźczego na zachód czy na północ odbywa się przez Warszawę. A patrząc całkiem cynicznie, to każda relokowana osoba, zwłaszcza chora – to dla Polski oszczędność. Tyle że my nie chcemy pomagać polskiemu budżetowi, ale zapewnić uchodźcom godne i stabilne warunki, a te mogą znaleźć na Zachodzie, u nas niestety nie – mówi Wróblewski.

Punkt na Dworcu Centralnym, który nie istnieje

Co można zrobić teraz, kiedy punktu recepcyjnego na Wschodnim nie ma? Odpowiedzialność za organizację wsparcia dla uchodźców ponosi urząd wojewódzki i wojewoda Mariusz Frankowski. Można wejść na stronę Mazowieckiego Urzędu Wojewódzkiego i w zakładce dotyczącej migracji przeczytać po polsku (ale nie po ukraińsku), że punkt recepcyjny znajduje się na Dworcu Centralnym. To informacja sprzed dwóch lat. Żadnego punktu recepcyjnego na Dworcu Centralnym od dawna nie ma. Kiedy zatem uchodźcom uda się dojechać do Warszawy i znaleźć kogoś, kto im przeczyta wskazówki na stronie wojewody, muszą pożyczyć pieniądze na bilet i udać się na Dworzec Centralny, gdzie okaże się, że żadnego punktu nie ma, po prostu nikt nie zaktualizował informacji na stronie.

Na moje pytanie o reakcję wojewody na zamknięcie ostatniego punktu recepcyjnego dostałam odpowiedź, iż wojewoda nie był zaangażowany w jego utworzenie i działanie. Dalej czytam, że „uchodźcy mają możliwość udania się do punktu informacyjnego na Dworcu Zachodnim w Warszawie, który prowadzony jest przez Kamiliańską Misję Pomocy Społecznej”. Tam można dowiedzieć się o obiektach zapewniających nocleg i wyżywienie – w Warszawie, Urlach i w Milanówku – i o obiektach zakwaterowania tymczasowego.

„Pamiętniki Uchodźcze”: dom jest tam, gdzie psy słodko śpią

czytaj także

Zamiast punktu recepcyjnego na Wschodnim jest więc punkt informacyjny na Zachodnim. Lepiej, żeby uciekający przed wojną nie byli niepełnosprawni, bo takiej sytuacji nikt nie bierze pod uwagę, a na nieprzystosowanym jeszcze Zachodnim trwają remonty. Nie ma punktu medycznego, możliwości noclegu oraz żywności dla uchodźców.

Sprawą nieadekwatnej do potrzeb pomocy, zwłaszcza braku punktu medycznego, zainteresowało się biuro RPO i wysłało do wojewody zapytania. Niestety, odpowiedzi pokazują bezradność urzędu, a może nawet zupełny brak zainteresowania.

Wojewoda mógł porozumieć się z organizacjami, które pracowały w punkcie na Wschodnim, albo zareagować na pierwsze wiadomości o planowanym wycofaniu się NRC. Nic takiego się nie wydarzyło. Frankowski do współpracy wybrał Kamiliańską Misję Pomocy Społecznej, która zajmuje się opieką nad bezdomnymi. I choć pomagała na Dworcu Zachodnim latem 2022 roku, to nigdy nie zajmowała się organizowaniem relokacji. Zdanie prowadzących ją organizacji wojewoda zlekceważył.

Taki wybór pokazuje, że władzom województwa nie zależało na tym, by zachować sprawnie działający punkt. Pracujący na ulicy wolontariusze zajmujący się relokacją alarmują, że współpracy ze strony wojewody nie ma i że dramatycznie pogarsza to sytuację uchodźców chorych i z niepełnosprawnością.

Można w Niemczech, w Danii, w Norwegii – w Polsce się nie da

W Warszawie nie ma punktu recepcyjnego i relokacyjnego, bo ani państwo, ani miasto nie chcą wziąć za nie odpowiedzialności, choć gotowe są kadry i sprawdzone systemy pomocy. Takie punkty są w Niemczech, Danii, Finlandii, Norwegii. Po dwóch latach widać, że nasze państwo się nie uczy, a wielki wysiłek społeczny pierwszych miesięcy wojny trwoni i niszczy.

Ten zryw społeczny był podwaliną do odrobienia pogarszających się przez nacjonalistyczną politykę PiS-u relacji, ale i do przełamania coraz mniej zachęcającego obrazu Polski. Okazało się, że jednak potrafimy nadal być solidarni, bezinteresowni, odpowiedzieć autentyczną pomocą na katastrofę.

Wyzwanie było ogromne, a współpraca państwa z organizacjami mogła przekuć się w podwaliny budowy polityki migracyjnej. Potrzebna jest przecież nie tylko pierwsza pomoc, ale system wkluczania nowych osób do społeczeństwa. Brak aktywnej, sensownej, racjonalnej pomocy ze strony państwa przynosi fatalne skutki – lęk, że nie starczy miejsc w żłobkach, że migranci to konkurencja na rynku pracy albo w kolejce do lekarza. To w istocie lęk o słabość państwa i poczucie zagrożenia.

Bendyk: Blokada granicy uderza w zdolności obronne Ukrainy [rozmowa]

Na tych lękach można rozgrzewać nastroje antymigranckie, antyukraińskie, straszyć ukraińskim zbożem, niszczyć dobre relacje, które są teraz bardzo potrzebne.

Na co może liczyć uchodźca z Ukrainy w Polsce? Na PESEL, uprawniający do korzystania z opieki zdrowotnej i 300 zł gotówką w ciągu pierwszych 100 dni. Jeśli migranci mają dzieci, to również na 500, a teraz 800 plus, i edukację dla dzieci. Jest jeszcze program 40 plus, czyli 40 zł dziennie na zakwaterowanie i wyżywienie do 120 dni, płatne jednak nie do rąk uchodźców, ale tych, którzy udzielili im schronienia. Powyżej 120 dni ta kwota przysługuje osobom goszczącym uchodźców z niepełnosprawnością, emerytów czy kobiet w ciąży.

W przypadku zakwaterowania zbiorowego stawka dzienna była wyższa, np. w centrum Ptak w Nadarzynie aż 95 zł za osobę dla właściciela hali. Ale też tylko przez 120 dni, po których obywatel Ukrainy musi pokryć 50 proc. z góry, nie więcej niż 40 zł za osobę dziennie, a po upływie 180 dni – 75 proc. – do 60 zł za osobę dziennie. Kwoty, mimo inflacji, nie były waloryzowane, co przekładało się na coraz gorszą jakość wyżywienia.

Celem tych zapisów było zachęcenie uchodźców do jak najszybszego odnalezienia się na rynku pracy i przejścia na własne utrzymanie. Widać jednak wyraźny brak systemowego wsparcia przy przejściu wszystkich procedur. W punkcie informacyjnym na Dworcu Zachodnim w Warszawie można teraz dostać kontakt do organizacji Ukraiński Dom, która pomaga uchodźcom zorganizować się w Polsce.

– Wyjaśniamy ludziom, jakie mają możliwości, co dają ustawy, co można, czego nie. Przekładamy na bardziej zrozumiały język, prowadzimy kanał w języku ukraińskim – mówi Oksana Pestrykowa z Ukraińskiego Domu. – To, czego brakuje, to jasna wykładnia – zdarzają się różnice w interpretacji, nawet w jednym urzędzie od dwóch pracowników możemy dostać sprzeczne informacje.

Problemem może być np. otrzymanie numeru PESEL. Wszystkie związane z nim uprawnienia są dla uchodźców, którzy przyjechali do Polski po 24 lutego 2022. Dlatego przy wjeździe uchodźca powinien dostać od straży granicznej zaświadczenie o terminie przekroczenia granicy. Jednak jak czytamy na stronie informacyjnej, SG rejestruje obywateli ukraińskich na dwa sposoby: odnotowując w systemie na granicy i dając pieczątkę lub zaświadczenie albo nie dając żadnego potwierdzenia wjazdu. Na takie zaświadczenie trzeba czekać nawet dwa tygodnie, tymczasem urząd może odmówić rejestracji, podejrzewając, że dana osoba nie jest uchodźcą, ale migrantem ekonomicznym. Ponieważ świadczenia traci się, jeśli wyjedzie się z Polski na dłużej niż 30 dni, a wiążąca jest informacja od SG, to brak daty jest też przyczyną utraty 800 plus.

Ukrainki pracują

Do Ukraińskiego Domu zwracają się też ludzie z prośbą o pomoc w sytuacjach pracowniczych.

– Najczęściej chodzi o umowy – to mniej więcej połowa spraw związanych z pracą, jakie do nas trafiają. W umowie zapisane jest jedno wynagrodzenie, w rzeczywistości jest inne, a czasem jest tak, że osoba zatrudniona sama za siebie płaci składki ZUS i odprowadza podatek, co też jest niezgodne z prawem. Staramy się pomagać ludziom w takiej sytuacji, kontaktujemy się z inspekcją pracy, z pracodawcą – mówi Pestrykowa.

– To, co zmieniło się na lepsze w stosunku do sytuacji przed 24 lutego 2022 to to, że teraz obywatele Ukrainy, którzy przebywają tutaj legalnie, nie muszą mieć zezwoleń na pracę. Wcześniej obywatel Ukrainy mógł mieć umowę o pracę, być zarejestrowanym w ZUS-ie, ale nie mieć zezwolenia na pracę i wtedy jego praca też była traktowana jako nielegalna – dodaje Pestrykowa.

Mimo tych trudności Ukraińcy wzmacniają polską gospodarkę. Jeszcze przed wybuchem pełnoskalowej wojny było ich w Polsce 1,5 mln i wszystkie dane pokazują, że w interesie polskiej gospodarki jest, by chcieli tu zostać. Uchodźcy wojenni, wbrew temu, co można usłyszeć na rolniczych protestach, mimo trudnych doświadczeń są bardzo samodzielni.

Jak podaje najnowszy raport UNHCR i Deloitte, ich udział w polskim PKB w 2023 to 0,7 – 1,1 proc. z tendencją wzrostową. Bardzo szybko zaczęli wchodzić w polski rynek pracy i do sierpnia 2023 aż 80 proc. dochodów ukraińskich gospodarstw domowych pochodziło z pracy. 41 proc. uchodźców to kobiety w wieku aktywności zawodowej, a 40 proc. to dzieci. Czyli to PKB wyrabiają w znacznej mierze matki – zaradne, pracowite, zorganizowane.

Wyniki tego badania potwierdzają dane zebrane z bazy PESEL i zaprezentowane przez Bartosza Marczuka, wiceministra rodziny, pracy i polityki społecznej w rządzie Beaty Szydło. Ukraińców jest w sumie około 2 mln, w tym uchodźców niecały milion. 84 proc. to kobiety i dzieci, osób w wieku poprodukcyjnym zaledwie 6 proc. Mają wykształcenie wyższe (48 proc.) i średnie (34 proc.). Dane Narodowego Banku Polskiego pokazują, że zatrudnionych jest około 62 proc. osób uchodźczych. To nieco mniej niż pokazywały dane OECD z 2022 roku, kiedy zatrudnienie uchodźców sięgało około 65 proc. osób w wieku produkcyjnym, ale i tak to wynik najwyższy w Europie.

Solidarność naszą bronią. Lewica walczy w ukraińskiej armii

Dane CEIDG pokazują, że w latach 2022–2023 powstało w Polsce 44,5 tys. ukraińskich jednoosobowych działalności gospodarczych. Z płaconych przez nich podatków i składek, jak pisze Bartosz Marczuk, w 2024 wpłynie do budżetu ok. 7,1 mld zł.

7 mld to suma podobna do tej, którą przeznaczamy na Fundusz Pomocy, który wynosi około 6–8 mld zł. Z Funduszu opłacane jest 800 plus oraz wydatki na edukację dzieci z Ukrainy. To jednak zaledwie ułamek (ok. 1,6 mld euro) całości pomocy Polski dla Ukrainy, którą oblicza się na 20,73 mld euro. To dużo. Dla Polski to 3,5 pkt proc. PKB. Więcej od nas, choć tylko 0,80 mld euro więcej, płacą na pomoc Niemcy, a najwięcej USA. Dla Niemiec jest to wysiłek nieco mniejszy, bo przekłada się na zaledwie 0,55 proc. PKB.

Do Niemiec

Skoro dane są tak optymistyczne, to czemu Ukraińcy wyjeżdżają z Polski do Niemiec?

Pierwsza nasuwająca się odpowiedź jest taka, że w Niemczech zarabia się więcej. A Ukraińcy, co pokazują dane, pracują nie tylko na siebie i swój pobyt w danym kraju, ale przesyłają środki pieniężne oraz zakupione rzeczy do Ukrainy. NBP ustalił, że 30 proc. ankietowanych uchodźców i 44 proc. osób zatrudnionych w kraju wysłało na Ukrainę środki pieniężne lub rzeczowe już latem 2022 roku; do 2023 roku około 60 proc. dokonało przekazów pieniężnych. W 2023 roku cudzoziemcy pracujący w Polsce przesłali do swoich krajów ponad 28 mld zł, co ma stanowić ponad 70 proc. zarobków. Na wykresie widać pod tym względem wyraźny wzrost od 2022 roku.

Trend potwierdzają badania, m.in. to przeprowadzone przez Fundację „EWL”. Im lepsze zarobki i ciekawsze świadczenia, tym więcej pieniędzy można przesłać bliskim do Ukrainy lub kupić niezbędnych części do produkcji dronów. Według badania uchodźcom z Ukrainy w Niemczech zostaje w kieszeni średnio 494 euro. 39 proc. badanych deklaruje chęć powrotu do Ukrainy, chce uczestniczyć w jej cywilizacyjnym skoku. Wejście Ukrainy do NATO i do UE zmotywowałoby do powrotu ok. 60 proc. osób.

Myśl o tym, że wojna może zakończyć się szybko, była jednym z powodów, dla których Polska wydawała się odpowiednim miejscem pobytu. Jednak wojna wciąż trwa, coraz więcej ludzi traci dobytek pozostawiony w kraju. Coraz wyraźniej widać, że pobyt będzie dłuższy niż chwilowy. Warto ten czas wykorzystać. Na przykład, ucząc się nowego języka. Na krótką metę można też przetrwać w trudnych warunkach mieszkaniowych, na dłuższą – warto znaleźć lepsze.

Pomagała uchodźcom z Ukrainy. Dlaczego wróciła do Rosji?

W Polsce poważnym problemem jest wysokość czynszu, czasem też niechęć właścicieli do wynajmowania mieszkań Ukraińcom. Niższe czynsze są w mniejszych miejscowościach, ale tam uchodźcy nie chcą jechać, bo jak tłumaczy Oksana Pestrykowa, nie ma pracy, usług, żłobków. Brakuje też narzędzi integracji, choćby tak podstawowych, jak nauka polskiego. Oferowany przez Polskę system edukacji nie jest przyjazny: przepełnione klasy, brak asystencji kulturowej, brak programów antydyskryminacyjnych i integracyjnych dla polskiej młodzieży i nauczycieli, którzy nie bardzo wiedzą, jak z ukraińską uczennicą rozmawiać. Z radarów systemowych znikła już połowa, czyli ponad 150 tysięcy ukraińskich dzieci.

W Niemczech polityka migracyjna istnieje, podstawą są kursy języka niemieckiego, pomoc w znalezieniu pracy, lepsza integracja. Na kursy języka niemieckiego jako na najważniejszy element integracji wskazało 52 proc. badanych. W Polsce ten punkt nie istnieje wcale.

Z Polski do Niemiec wyjechało już ponad 350 tys. osób z Ukrainy. Jadą osoby z wykształceniem wyższym i średnim, większość poniżej 40. roku życia, połowa z dziećmi.

W Niemczech każdy land ma określoną liczbę osób, które może przyjąć, uchodźca prowadzony jest przez asystenta, który pomaga mu zorganizować życie, znaleźć pracę. Państwo oferuje kursy językowe, zawodowe, podnoszące kwalifikacje. Lepszy „socjal” wcale nie zniechęca Ukraińców do podjęcia pracy, czego tak bardzo obawiają się polscy liberałowie. Z badań przeprowadzonych przez EWL i Studium Europy Wschodniej UW wynika, że w Niemczech integruje się 99 proc. uchodźców z Ukrainy, a aktywność zawodowa rośnie z 18 proc. na początku roku do 31 pod koniec, a prognozy Niemieckiego Instytutu Badań Ekonomicznych zakładają, że w przyszłości pracować będzie 70–80 proc. uchodźców.

Czy planowane przez ministra Duszczyka zmiany w organizacji pomocy uchodźcom z Ukrainy odwrócą trend ich dalszej ucieczki? Czy państwo zaproponuje kursy językowe, poważne wsparcie, integrację? Zapowiadana rezygnacja z okruchów socjalu – 40 plus i 300 zł na start – sugeruje raczej odwrotny kierunek.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Katarzyna Przyborska
Katarzyna Przyborska
Redaktorka strony KrytykaPolityczna.pl
Redaktorka strony KrytykaPolityczna.pl, antropolożka kultury, absolwentka The Graduate School for Social Research IFiS PAN; mama. Była redaktorką w Ośrodku KARTA i w „Newsweeku Historia”. Współredaktorka książki „Salon. Niezależni w »świetlicy« Anny Erdman i Tadeusza Walendowskiego 1976-79”. Autorka książki „Żaba”, wydanej przez Krytykę Polityczną.
Zamknij