Deklaracja polskiego rządu o przystąpieniu do europejskiej inicjatywy obrony powietrznej od razu wywołała protest opozycji. Politycy Prawa i Sprawiedliwości orzekli, że nie jest to dobra decyzja.

Awantura o europejską tarczę rakietową

Głos w tej sprawie zabrał były minister obrony narodowej, Mariusz Błaszczak. Podkreślał on, że projekt ten nie obejmuje wszystkich europejskich krajów, a jego zdaniem, wielu ekspertów wskazywać miało na konkretny cel powoływania takiej inicjatywy.

Reklama

- Po pierwsze, dlatego że europejska tarcza antyrakietowa jest projektem, który funkcjonuje wyłącznie na papierze, nie jest w żaden sposób zaawansowana, to jest koncepcja. Po drugie, dlatego że faworyzuje niemiecki przemysł zbrojeniowy – stwierdził Mariusz Błaszczak.

Ministerstwo Obrony Narodowej zdecydowanie odrzuciło te zarzuty, wskazując, że pomysł obrony wspólnego nieba nie będzie opierał się jedynie na systemach niemieckich, ale także na izraelskich czy amerykańskich.

„Inicjatywa cieszy się poparciem NATO, co wiąże się m.in. z potencjalną możliwością skonsolidowanego zakupu części uzbrojenia po korzystniejszych cenach oraz wzmacnianiem interoperacyjności systemów użytkowanych przez sojuszników” – podało Ministerstwo Obrony Narodowej.

I gdy kłótnia trwa w najlepsze, eksperci z pobłażaniem patrzą na tę wymianę ciosów. Jak tłumaczy Mariusz Cielma, redaktor naczelny Nowej Techniki Wojskowej, niemiecki pomysł współpracy wojskowej na tym właśnie polu może przynieść wiele korzyści.

- Ta niemiecka inicjatywa to jest bardziej koordynacja działań, wspólne planowanie, jakaś platforma, aby szefowie sztabów, szefowie resortów, usiedli przy jednym stole i rozmawiali. Ta wymiana doświadczeń i planów między krajami może pomóc realizować niektóre zakupy obronne o wiele taniej, niż jakby państwa robiły to samodzielnie. Czesi kupili na przykład izraelskie systemy Spider, Węgrzy amerykańsko-norweskie systemy NASAMS, a Estończycy znów niemieckie, zaś Finowie izraelskie. W tej inicjatywnie Niemcy nic nie narzucają – tłumaczy w rozmowie z Forsal.pl Mariusz Cielma.

Co będzie bronić polskiego nieba?

Ze strony przeciwników przystąpienia do niemieckiej inicjatywy pada najczęściej jeden, główny argument – Polska jest w trakcie budowy własnego, bardzo dobrego systemu obrony rakietowej. I trudno nie zgodzić się z argumentem, że w ostatnich latach zrobiono wiele, aby w jakikolwiek sposób zabezpieczyć polskie niebo, ale do finału tych starań jest jeszcze daleko.

Dziś Polska inwestuje w trzy programy rakietowe o charakterystycznych nazwach: Narew, Pilica+ i Wisła. Każdy z nich charakteryzuje się użyciem środków obrony o różnych zasięgach.

- System Pilica+ będzie takim kombajnem, czyli będzie miał i ręczne wyrzutnie Pioruny (zasięg 2-3 km), i rakietę CAMM o zasięgu 20-25 km. Narew będzie miała rakiety CAMM-ER, czyli o powiększonym zasięgu ok. 40 km. A Wisła składać będzie się z wyrzutni Patriot o zasięgu do 100 km – wyjaśnia ekspert.

Wstępnie szacuje się, że wszystkie elementy tego systemu osiągną pełną gotowość najwcześniej za kilka lat, a pesymiści mówią nawet o dekadzie. Wiele wyrzutni zostało już zamówionych, choć przyznać trzeba, że część planowanych zamówień nadal pozostało na papierze. Jak w takim razie prezentuje się obrona rakietowa polskiego nieba dziś, gdy Polska przystępuje do europejskiej inicjatywy?

Co dziś broni polskich miast

- Na dziś mamy 1 baterię Wisły wstępnie operacyjną (Patriot). Ona wystawia swe posterunki w Warszawie i okolicach. Druga bateria ma już przejęty sprzęt, ale nie można mówić, że już nadaje się do wykorzystania. I z nowoczesnego sprzętu mamy jeszcze dwie jednostki ogniowe tzw. Małej Narwi, czyli to są polskie radary z brytyjską rakietą CAMM o zasięgu 20 km. I to jest 6 wyrzutni. Obecnie, w czasie pokoju, one są pod Zamościem i w Gołdapi – mówi Mariusz Cielma.

Ekspert dolicza do tego jeszcze stare, postsowieckie systemy Mewa SC, ale mimo pewnego ich ucyfrowienia, jest to sprzęt gorszy od tego, z jakim Ukraina przystępowała do wojny w 2022 roku.

I choć pamiętać trzeba, ze obrona nieba to nie tylko rakiety, ale także lotnictwo, to gołym okiem widać, że dziś nie jest dobrze i to pomimo wielu podpisanych już zamówień. W ocenie Mariusza Cielmy, w obecnej sytuacji nie powinniśmy grymasić, ale skorzystać z europejskiego zaproszenia, bo na razie nawet nasze miasta nie mogą liczyć na dobrą obronę.

- To, co jest podstawą obrony miast w Polsce, to jest tylko 5 takich jednostek, rozrzuconych po kraju. Jedna jest pod Warszawą, nad morzem coś jest, na Śląsku i to w sumie tyle. Łącznie gotowych jest 5 dywizjonów, każdy o zasięgu około 20 kilometrów. Wszystkie te krajowe systemy obronne mają być wpięte w NATO-wski system dowodzenia, bo inaczej nie da się tego zrobić. Po prostu powstałby straszny bałagan – mówi Mariusz Cielma.

I jak zapewnia, nikt nie planuje tworzenia żadnego, równoległego z NATO, europejskiego systemu dowodzenia.