Masz taką książkę? Uważaj, może być trująca

Niejednokrotnie podkreśla się pozytywny wpływ czytania książek na rozwój naszego mózgu. Ale okazuje się, że niektóre mogą być niezwykle szkodliwe dla zdrowia. Wszystko przez trujące dodatki do farby.

W naszym społeczeństwie książki raczej nie kojarzą nam się z czymś niebezpiecznym. Jednak część ze stojących w bibliotekach i a być może i domach zbiorów może okazać się trująca. Chodzi dokładnie o dodatki do farb, którymi pokrywane były okładki. Niedawno z tego powodu podjęto decyzję o usunięciu dwóch książek z francuskiej biblioteki narodowej. Wszystko za sprawą projektu Poisonous Book projektowi badawczemu Winterthur Museum, Garden & Library i University of Delaware. Jaki jest powód usuwania książek? To zawarty w farbie arszenik. 

Arsen w okładkach książek. Dlaczego go stosowano?

Ile razy narzekaliśmy na słabej jakości przedmioty produkowane masowo? Choć wydawać by się mogło, że to domena dzisiejszych czasów i towarów masowo zalewających rynek, taka praktyka miała miejsce już w czasach historycznych. Gdy w XIX wieku zaczęto drukować książki w dużej liczbie, introligatorzy zrezygnowali z drogich skórzanych opraw na rzecz tańszych, materiałowych. Aby zwrócić uwagę czytelników, stosowano jasne, przyciągające wzrok kolory - żółty, zielony czy czerwony.

Reklama

Jednym z popularnych pigmentów była zieleń Scheelego, nazwana na cześć Carla Wilhelma Scheelego, niemieckiego-szwedzkiego chemika, który odkrył, że z miedzi i arsenu można wytworzyć żywy zielony pigment. Okazało się, że był nie tylko tani, ale także ciekawszy niż używana od ponad stulecia zieleń z węglanu miedzi.

Z Zieleni Scheelego ostatecznie zrezygnowano, ponieważ okazało się, że ma tendencje do ciemnienia do czerni w kontakcie z substancjami zawierającymi siarkę. Ale bazujące na okryciu XIX-wiecznego chemika barwy takie jak szmaragd i zieleń paryska okazały się znacznie trwalsze, dlatego zaczęto je wykorzystywać zarówno w książkach, jak i ubraniach czy świecach.

Niestety pigmenty miały jedną wadę: ulegały degradacji, uwalniając trujący i rakotwórczy arsen. Obawy co do bezpieczeństwa zielonych barwników pojawiły się, gdy coraz częściej zgłaszano zatrucia dzieci po zabawach zielonymi bożonarodzeniowymi świecami, a pracownicy fabryk, gdzie stosowano te barwniki, zaczęli wymiotować na zielono. Ostrzegano też przed zielonymi sukniami balowymi.

Już w drugiej połowie XIX wieku sprawa zrobiła się głośna. W 1862 roku czasopismo satyryczne "Punch" opublikowało komiks przedstawiający tańczące szkielety, jako komentarz do "zabójczej" mody. Trujący kolor powiązano nawet ze śmiercią Napoleona, który po zesłaniu na Wyspę Świętej Heleny zamieszkał w pomalowanej na zielono posiadłości. Ostatecznie zmarł na raka żołądka, co powiązano z arsenem, a potwierdzeniem był pierwiastek znaleziony w jego włosach.

Żółty i czerwony wcale nie były zdrowsze. W pierwszym przypadku stosowano chromian ołowiu. Co ciekawe, znajduje się on również w serii obrazów "Słoneczniki" Vincenta van Gogha. Introligatorzy, mieszając go z żółcią chromową i błękitem pruskim uzyskiwali przeróżne kolory, od zieleni po żółcie, pomarańcze i brązu.  W tym przypadku jednak trudna rozpuszczalność utrudnia wchłanianie, przez co nie stanowi on tak dużego zagrożenia. W drugim przypadku czerwony pigment cynobrązowy powstawał z mineralnego cynobru, znanego jako siarczek rtęci.

Masz XIX-wieczną książkę? Trzeba zachować ostrożność

Pomimo szerokiego stosowania substancji szkodliwych dla zdrowia toksycznych książek nie musimy aż tak bardzo się obawiać. Aby zatruć się arszenikiem, musielibyśmy zjeść całą książkę. Jednak w dalszym ciągu może podrażniać oczy, nos i gardło. Poważniejsze obawy mogą grozić w przypadku częstego kontaktu z nimi. Wówczas zaleca się używanie rękawiczek oraz czyszczenie powierzchni, na których były położone.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy