Marta Lempart oblała farbą siedzibę PiS i pokłóciła się z panią sprzątającą. "Ja ku**a sprzątam tutaj"

Marta Lempart, która jest jedną z liderek Strajku Kobiet, wzięła udział w happeningu przed warszawską siedzibą PiS. Kobieta oblała czerwoną farbą wejście do budynku, a następnie wdała się w sprzeczkę z panią sprzątającą.

W piątek po południu aktywiści Strajku Kobiet pojawili się przed siedzibą Prawa i Sprawiedliwości przy ulicy Nowogrodzkiej w Warszawie. W ramach akcji, której celem był protest wobec projektu ustawy zaostrzającej prawo aborcyjne w Polsce, przed wejściem do budynku zostawiono lalkę z czerwonymi plamami oraz transparent z napisem "mordercy kobiet".

Zobacz wideo Skąd nagła ofensywa antyludzkich projektów Kai Godek? Pytamy posłankę Monikę Rosę

Akcja przed siedzibą PiS w Warszawie. Marta Lempart oblała drzwi czerwoną farbą

Poza tym, jedna z liderek Strajku Kobiet Marta Lempart, pomazała drzwi i schody czerwona farbą. - W przyszłym tygodniu w Sejmie procedowany będzie nie tylko całkowity zakaz aborcji, (...) będzie karanie więzieniem kobiet, nawet za informowanie o aborcji - wyjaśniała podczas happeningu.

Wtedy przemówienie Lempart przerwała jedna z pań sprzątających budynek, możliwe że dozorczyni tej nieruchomości. Kobieta zdecydowanie skrytykowała liderkę Strajku Kobiet za to, że pobrudziła wejście do budynku. - Co to zrobione jest? Kto to kurwa zrobił? Ja kurwa sprzątam tutaj! - mówiła zbulwersowana kobieta. - Ja to zrobiłam - odpowiedziała Lempart.

- To niech pani teraz umyje - poprosiła pani sprzątająca. Marta Lempart jednak odmówiła. - Pani myśli, że za to mi płacą? Miliony zarabiam, żebym po kimś sprzątała? - odpowiedziała jej dozorczyni. Lempart stwierdziła wówczas, że "walczy za dzieci tej pani". Na miejscu interweniowała policja

Przeczytaj więcej podobnych informacji na stronie głównej Gazeta.pl.

Sejm zajmie się projektem "Stop aborcji 2021" i powołaniem Polskiego Instytutu Rodziny i Demografii 

Wcześniej Marta Lempart protestowała z aktywistami przed siedzibą Ministerstwa Zdrowia. Powodem są dwa projekty ustaw, które mają w przyszłym tygodniu trafić pod obrady Sejmu. Pierwszy z nich dotyczy utworzenia Polskiego Instytutu Rodziny i Demografii, a drugi projekt ma doprowadzić do całkowitego zakazu aborcji.  

Zgodnie z pierwszym projektem, prezes Polskiego Instytutu Rodziny i Demografii będzie mógł np. żądać wszczęcia postępowania w sprawach cywilnych dotyczących rodzin oraz w sprawach rodzinnych, zwłaszcza tych dotyczących stosunków między rodzicami i dziećmi, czyli na przykład sprawowania władzy rodzicielskiej. Będzie mógł też brać udział w toczących się postępowaniach na prawach przysługujących prokuratorowi, a także wnosić skargi.

Do najważniejszych zadań instytutu zaliczono m.in. "gromadzenie, opracowywanie i udostępnianie organom władzy publicznej informacji o zjawiskach i procesach demograficznych, społecznych i kulturowych w Polsce, a także przygotowywanie analiz, ekspertyz i studiów prognostycznych i organizowanie i prowadzenie badań naukowych oraz opiniowanie projektów ustaw i rozporządzeń pod względem ich wpływu na sytuację rodzin, dzietność oraz inne procesy demograficzne". Koszty utworzenia i działalności PIRiD mają wynosić rocznie nawet około 30 mln złotych.

Sejm zajmie się też projektem "Stop aborcji 2021" Fundacji "Pro-Prawo do Życia". Projekt opowiada się za wprowadzeniem do Kodeksu karnego definicji "dziecka poczętego". W związku z tym aborcja ma być traktowana jako zabójstwo. Z odpowiedzialności karnej za nieumyślne spowodowanie śmierci "dziecka poczętego" lub uszczerbku na jego zdrowiu ma być zwolniona "matka dziecka poczętego" - oznacza to, że kobieta podobno ma nie być karana za poronienie.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.