Gdyby nie sąsiadka, Tomasz Komenda nigdy nie zostałby skazany. Zrobiła to z zemsty

1 grudnia 2021 r. Sąd Apelacyjny we Wrocławiu skazał Ireneusza M. i Norberta B. na karę 25 i 15 lat więzienia. Obaj zostali osądzeni winnymi za gwałt i zabójstwo 15-latki w Miłoszycach, za co wcześniej obwiniano Tomasza Komendę. "Gdy usłyszałam w sądzie, że będą odczytane zeznania jakiejś Doroty, wiedziałam, że to ona"— mówiła mama Komendy, wspominając dzień, kiedy skazano jej syna. To sąsiadka przed laty oskarżyła niewinnego człowieka, nazywając go mordercą. Kim była Dorota P., która fałszywymi zeznaniami przyczyniła się do niesłusznej odsiadki Komendy w zakładzie karnym i dlaczego nie poniosła kary za swoje kłamstwo?

Tomasz Komenda z mamą i obrońcą mec. Zbigniewem ĆwiąkalskimMarcin Smulczyński / East News
Tomasz Komenda z mamą i obrońcą mec. Zbigniewem Ćwiąkalskim
  • W wieku 47 lat zmarł Tomasz Komenda, który na podstawie fałszywych opinii biegłych został niesłusznie skazany na 25 lat więzienia za gwałt i zabójstwo 15-letniej Małgosi 
  • To Dorota P. wskazała Tomasza Komendę, twierdząc, że rozpoznała go na policyjnym rysopisie sprawcy tragedii w Miłoszycach
  • Kobieta miała za złe matce Komendy, że ta odmówiła opieki nad jej dzieckiem. "Powiedziała mi wtedy, że jeszcze ją popamiętam i będę przez nią płakała". Nikt nie przypuszczał, że za sprzeczkę zapłaci niewinny chłopak
  • Choć alibi dawało Komendzie kilkanaście osób, obciążające zeznania kobiety pogrążyły go w sądzie. Nikt nie sprawdził jej koneksji z policją. Nikt też nie zweryfikował, czy mówiła prawdę. Choć ta po latach wyszła na jaw, Dorota P. nigdy nie odpowiedziała za swój czyn
  • Choć przeszłości nie da się cofnąć, sprawiedliwości stało się zadość. Ireneusz M. i Norbert B, czyli prawdziwi sprawcy tragedii, zostali skazani przez Sąd Apelacyjny na 25 i 15 lat więzienia. Prawdopodobnie nigdy nie odpowiedzieliby za swój czyn, gdyby nie udowodniono niewinności Komendy
  • Więcej takich historii znajdziesz na stronie głównej Onet.pl

Artykuł o Dorocie P. przypominamy po śmierci Tomasza Komendy. To ona w wyniku sąsiedzkiej kłótni oskarżyła o zbrodnię niewinnego człowieka. Gdyby nie jej fałszywe zeznania, Komenda nigdy nie zostałby osadzony w zakładzie karnym.

Był sylwester, ostatnia noc 1996 r. Małgosia Kwiatkowska z Jelcza-Laskowic pod Wrocławiem wybrała się na dyskotekę do klubu Alcatraz, który mieści się w sąsiednich Miłoszycach, zaledwie kilka kilometrów od jej rodzinnego domu.

reklama

Rodzice nastolatki z początku odmawiali jej wyjścia na wyczekiwaną imprezę. Dziewczyna miała dopiero 15 lat i nie powinna wychodzić sama o tak późnej porze. Była oczkiem w głowie matki i ojca. Uczyła się we wrocławskiej szkole handlowej, gdzie miała najlepszą opinię. Doceniano ją także w domu towarowym, w którym odbywała praktyki. Ponoć kogoś tam poznała. Mówiło się, że kilka razy odwiedzał ją tam 18-letni chłopak. Nikt nie wiedział, o kim mowa. Nie przedstawiła go rodzicom.

Ponieważ na imprezie sylwestrowej Małgosi towarzyszyć miała jej przyjaciółka Iwona oraz kilka innych koleżanek, matka i ojciec w końcu wyrazili zgodę na udział dziecka w lokalnym świętowaniu. Sami zresztą wybierali się na inne przyjęcie.

Małgosia obiecała rodzicom, że wróci do domu najpóźniej następnego dnia o piątej rano. Mówiła, że pojedzie pociągiem relacji Wrocław-Opole. Na wszelki wypadek zostawiła im też numer telefonu do domu Iwony, która miała towarzyszyć jej w Alcatraz.

Dziewczynki były podekscytowane zbliżającą się zabawą. Przed wyjściem Małgosia stanęła w przedpokoju i zapozowała do zdjęcia na pamiątkę pierwszego samodzielnego sylwestra. Spojrzała w obiektyw aparatu. Cyk. Chwilę potem drzwi od mieszkania zatrzasnęły się.

Małgosia z Iwoną i koleżankami wsiadły do pociągu odjeżdżającego ze stacji w Jelczu-Laskowicach. Ten, który niedługo potem miał odwieźć ją do domu, przyjechał już bez niej. Kiedy dziewczyna nie zjawiła się w domu, zaniepokojeni rodzice pojechali na miejsce, gdzie zakończyła się zabawa.

O 7.00 rano byliśmy w Miłoszycach. Wioska spała.

— relacjonował Kwiatkowski. Rozpoczęły się poszukiwania dziecka. Kilka godzin później znaleziono ciało.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo:

Dalszy ciąg materiału pod wideo

Tomasz Komenda nigdy nie zostałby skazany, gdyby nie sąsiadka

Jak wykazała sekcja zwłok, Małgosia Kwiatkowska zmarła w wyniku wychłodzenia po tym, jak sprawcy dokonali brutalnego gwałtu i pobili ofiarę, pozostawili ją na śniegu zupełnie nagą. Tamta noc była mroźna, a termometry wskazywały 20 st. C na minusie.

Zabili nam córkę w środku wioski. Wokół bawiło się 500 osób. Ludzie słyszeli, jak wzywała pomocy. Wołała: "mamo, mamo!". Mówili mi to później. Nikt jej nie pomógł. Umierała tam kilka godzin i nikt jej nie pomógł.

— opowiadał zrozpaczony ojciec dziewczyny. Niespełna rok po tragicznym zdarzeniu, bo niedługo przed sylwestrem 1997 r., śledztwo ws. Małgorzaty Kwiatkowskiej zostało umorzone. Mimo wykrytych śladów DNA, policjantom nie udało się znaleźć tych, którzy pozbawili nastolatkę życia.

reklama

Minęły dwa lata. Przyszedł 1999 r., w którym sprawa tej zbrodni przybrała nowy tor. W telewizyjnym magazynie kryminalnym "997" przedstawiono wówczas rysunek z wizerunkami kilku mężczyzn, z którymi 15-letnia Małgosia miała spędzić feralną, sylwestrową noc.

Emisję oglądała wyprawiająca prywatkę imieninową Dorota P. Kobieta bawiła się w towarzystwie funkcjonariusza z Centralnego Biura Śledczego. To wtedy rzuciła, że zna jednego z poszukiwanych. Miał być nim wnuk jej sąsiadki.

Sprawa przeciągała się w czasie, a naciski na odnalezienie sprawców zwiększały się z dnia na dzień. By zachować tzw. twarz w oczach opinii publicznej, policja chciała jak najszybciej postawić kogoś przed sądem.

Słowa Doroty P. stały się więc szansą na definitywne zamknięcie kryminalnego wątku. Rodzina Komendów znała ją dość dobrze. Mieszkała tuż obok babci Tomasza. Kilka lat wcześniej Teresa Klemańska, mama Komendy, regularnie opiekowała się jej kilkuletnim synem. W pewnym momencie jednak stało się to dla niej uciążliwe. Kiedy postanowiła odmówić pełnienia roli opiekunki chłopca, doszło do kłótni. Dorota P. groziła Komendom, że się odegra.

Powiedziała mi wtedy, że jeszcze ją popamiętam i że będę przez nią płakała.

— relacjonowała Klemańska. Nikt jednak nie brał na poważnie słów rozżalonej kobiety, która idąc na kolejną prywatkę, nie miała z kim zostawić małego syna.

Tomasz Komenda z mamąJacek Domiński / East News
Tomasz Komenda z mamą

"Ja tylko rozpoznałam go na portrecie pamięciowym"

O tym, co opowiadała gościom Dorota P., szybko dowiedziała się policja. Podobno zmuszono ją potem do zeznań na komisariacie.

Byliśmy u znajomej mojego męża, Beaty, i jej mąż okazał się kapusiem. Siedzieliśmy przy stole w czwórkę, no i w telewizji leciał ten obraz pamięciowy. To był jeden jedyny incydent.

"Później on [policjant obecny na spotkaniu — przypis red.] przyleciał z jakimś drugim człowiekiem. Przedstawili się, że są policjantami. I mówi: »Powtórz to, co mówiłaś«. Ja mówię: »Człowieku, nie wiem, jaki temat żeśmy poruszali, coś mi tutaj podpowiedz«. On na to: »Widziałaś ten obraz pamięciowy«. No i to tak było" — tłumaczyła po latach w rozmowie z redakcją "Superwizjera".

Zaraz potem Tomasz Komenda został aresztowany. Miał wówczas 23 lata. Choć alibi dawało mu kilkanaście osób, mówiąc jednogłośnie, że feralnego sylwestra spędził w domu z bliskimi, przeważyły zeznania sąsiadki. Ta opowiadała, że podejrzany pochodzi z patologicznej rodziny, gdzie nagminnie dochodzi do awantur. Kłamała. Mimo że znała matkę Komendy, jego samego widziała, wyłącznie mijając na klatce schodowej, gdy odwiedzał babcię. Niestety, zmyślone zeznania Doroty P. definitywnie pogrążyły go na sali sądowej.

Gdy usłyszałam w sądzie, że będą odczytane zeznania jakiejś Doroty, to — chociaż zmieniła nazwisko — wiedziałam, że to ona.

— wyznała pełna emocji Teresa Klemańska. Kiedy sąsiadce zaprezentowano cztery portrety pamięciowe, bez zawahania wskazała trzech mężczyzn. Twierdziła, że jeden z nich to Tomasz Komenda. Na pozostałych dwóch zdjęciach rozpoznała jego brata, a także ojczyma, którzy natychmiast zostali przesłuchani.

reklama

Wykonano im także odlewy szczęki, które można było porównać ze śladami pozostawionymi przez sprawców w Miłoszycach. Wtedy puzzle rzekomo zaczęły się układać. Nagle pasowało dosłownie wszystko. Policyjne psy natychmiast wytypowały zapach Tomasza Komendy, wąchając kominiarkę sprawcy. Co więcej, według specjalistów odlew jego uzębienia miał zgadzać się ze śladami pozostawionymi na ciele 15-letniej ofiary.

Wrocławianin usiadł na ławie oskarżonych jako jedyny spośród nieznanych sprawców miłoszyckiej zbrodni. Choć w sądzie zaprzeczał wszystkiemu i nie przyznawał się do winy, w pierwszej instancji skazano go na 15 lat pozbawienia wolności. 6 czerwca 2004 r., we wrocławskim Sądzie Apelacyjnym odbyła się kolejna sprawa. Komendzie zasądzono wówczas 25 lat kary.

Za kratami był bity, zastraszany i poniżany przez współwięźniów, a także szantażowany przez funkcjonariuszy policji, trzy razy próbował odebrać sobie życie.

Dziś wiemy już, iż karę odbywał niesłusznie. Po 18 latach traumatycznych przeżyć uchylono wyroki skazujące Komendę. Został oczyszczony ze wszystkich stawianych mu zarzutów dotyczących brutalnego gwałtu oraz morderstwa Małgorzaty Kwiatkowskiej.

W procesie powołano wielu biegłych oraz świadków. Wśród nich była Dorota P. Tym razem jednak zmieniła swoje zeznania. Jak informowała "Gazeta Wyborcza", poddano ją nawet badaniu wariografem. Ten wykazał, że mówiła nieprawdę.

Ja tylko rozpoznałam go na portrecie pamięciowym, ale na portretach rozpoznałam też jego ojczyma i brata. Od początku uważałam, że jeżeli Tomek mógłby to zrobić, to tylko w ich towarzystwie. Był od nich bardzo zależny, sam na pewno nie zdecydowałby się na coś takiego. Ja też uważam, że on jest niewinny. Jeżeli on byłby winny, to jego brat i jego ojczym powinni być winni. A jeżeli oni są niewinni, to on też jest niewinny.

"W ogóle w tej sprawie nie powinno mnie być"

reklama

Reporterom udało się dotrzeć wtedy do dokumentów oraz osób, które potwierdziły, że lata wcześniej Dorota P. złożyła fałszywe zeznania, a te pogrążyły niewinnego człowieka.

W tamtym czasie nikt jednak nie sprawdził poziomu wiarygodności jej słów. Nie pokuszono się nawet o zbadanie jej kontaktów z funkcjonariuszami, których zapraszała na prywatki.

Sąsiadka, którą Komendowie "mieli jeszcze popamiętać", twierdziła teraz, że to ona jest największą ofiarą zaistniałej sytuacji. Wciąż uważała, że do złożenia fałszywych zeznań była zmuszona przez policjanta, który prowadził śledztwo w sprawie miłoszyckiej.

"Rozpoznałam go w czasie towarzyskiego spotkania, ale nie chciałam zeznawać (...). Policja mnie szantażowała i straszyła. Po tym, jak rozpoznałam Tomasza, [policjant] przychodził do mnie codziennie" — tłumaczyła.

Czułam się zastraszana. Był wielki, groźny, bałam się go. Gdy nie chciałam zeznawać, groził, że sama skończę w więzieniu. Mówił, że mogą mnie oskarżyć o chronienie mordercy. Byłam już wykończona nerwowo i dlatego w końcu się zgodziłam.

Policjanci mieli zapewnić Dorotę P., że "jeśli powie, co należy", nie będą wiązali ją ze sprawą Tomasza Komendy. Jak się okazało, słowa nie dotrzymali. "Uważam, że w ogóle w tej sprawie nie powinno mnie być, i taka była wstępna umowa. A policjant i prokurator powiedzieli mi, że muszą być moje zeznania, bo musi skądś wynikać, jak złapali Tomasza Komendę, ale że nie będę w tej sprawie". Zapytana, czym tak bardzo naraziła się je rodzina Komendów odpowiedziała, że... "niczym".

Przypadek, że powiedziałam, że poznaję obraz pamięciowy, to wszystko.

Przyszedł 2018 r., a sąsiadka babci Komendy znalazła się w gronie sześciu osób podejrzanych o udział w niesłusznym skazaniu wrocławianina. Oprócz Doroty P. znalazł się wśród nich też Bogusław R., czyli policjant, który miał używać sił do wymuszenia od Komendy zeznania w sprawie brutalnego napadu oraz zabójstwa nastolatki w Miłoszycach.

Dorota P. nie stanęła jednak przed wymiarem sprawiedliwości. Poinformował o tym Tomasz Komenda w rozmowie z TVN24, mówiąc: "Powiedziałem wcześniej, że Dorota P. usiądzie na ławie oskarżonych. No niestety, nie usiądzie. To jest największa bolączka z tego wszystkiego".

Sąsiadka zmarła w trakcie toczącego się postępowania o przekroczenie uprawnień oraz niedopełnienia obowiązków przez prokuratorów, a także policjantów. Na początku czerwca 2018 r. kobieta trafiła do jednego z wrocławskich szpitali. Niestety, już z niego nie wyszła. Uniewinniony po 18 latach mężczyzna skwitował:

Mam nadzieję, że tam na górze tłumaczy się teraz z całej sytuacji. Nie mogłem uwierzyć, że ta osoba po prostu nagle zmarła.

Tomasz Komenda wychodzi z więzienia, towarzyszy mu mamaKrzysztof Kaniewski/REPORTER / East News
Tomasz Komenda wychodzi z więzienia, towarzyszy mu mama

"Nie było prawnych podstaw, aby stawiać zarzuty Dorocie P."

reklama

Po niespodziewanej śmierci jednego z głównych świadków, jakim była Dorota P., prokuratura wszczęła kolejne śledztwo. Celem było wykluczenie udziału osób trzecich, które mogłyby przyczynić się do zgonu kobiety.

Jak ustaliła wówczas "Gazeta Wyborcza", badania potwierdziły, że osoba, przez którą Komenda przeżył koszmar, zmarła z przyczyn naturalnych. Informację tę dziennikowi potwierdziła wówczas rzeczniczka Prokuratury Okręgowej we Wrocławiu. "Biegli stwierdzili, że do śmierci doprowadziła ostra niewydolność krążeniowo-oddechowa, która była następstwem samoistnych zmian chorobowych" — mówiła Małgorzata Klaus.

Okazało się także, że prokuratura dysponowała już wyjaśnieniami Doroty P., która rok przed śmiercią złożyła obszerne zeznania. Miało to miejsce w lipcu 2017 r., czyli po tym, jak wznowiono śledztwo ws. zbrodni w Miłoszycach.

Materiały, które zebrano, dołączono wówczas do sprawy toczącej się z powództwa Tomasza Komendy. Ten żądał bowiem, aby winni jego niesłusznego wyroku ponieśli odpowiedzialność za mataczenie w śledztwie.

Tomasz Szczepanek z Prokuratury Okręgowej w Łodzi informował wtedy: "Przesłuchanie to było niezwykle drobiazgowe. Zeznania zostały złożone na około 70-80 kartach akt sprawy oraz zostały nagrane za pomocą urządzenia rejestrującego, a zatem będą mogły być niezwykle pomocnym dowodem również w postępowaniu nadzorowanym przez prokuraturę w Łodzi".

Obrońca Komendy, Zbigniew Ćwiąkalski dodał, że ze zgromadzonego materiału wynika jedno — sąsiadce najprawdopodobniej nikt nie postawiłby zarzutów.

Jeśli chodzi o zarzuty, to i tak nie było prawnych podstaw, aby stawiać je Dorocie P. Usłyszeć je mogą ewentualnie funkcjonariusze, którzy prowadzili śledztwo.

Tomasz KomendaAndras Szilagyi / MW Media
Tomasz Komenda

W kwietniu 2019 r. Tomasz Komenda złożył wniosek o przyznanie mu kwoty: 18 mln zł odszkodowania i 812 tys. zł zadośćuczynienia za niesłuszne pozbawienie wolności. 8 lutego 2021 roku Sąd Okręgowy w Opolu orzekł, że mężczyzna otrzyma od Skarbu Państwa 12 mln zł zadośćuczynienia oraz 811 tys. zł odszkodowania. Wyrok ten nie jest prawomocny. Komendzie przysługuje apelacja do Sądu Apelacyjnego we Wrocławiu, jednak jak informował portal tvn24.pl, uniewinniony podjął decyzję o nieodwoływaniu się od wyroku.

Nie odwołujemy się. Chcę mieć już spokój i jak najszybciej zapomnieć o tym, co się stało

— podkreślił.

Nigdy więcej nie wspominał o sąsiadce. Jej postać pojawia się w filmie "25 lat niewinności. Sprawa Tomka Komendy".

Sprawiedliwość

1 grudnia 2021 r. przed Sądem Apelacyjnym we Wrocławiu zakończyły się mowy końcowe w procesie oskarżonych o zbrodnię, którą żyła cała Polska. Po naradzie ogłoszono wyrok, o którym poinformował przewodniczący II Wydziału Karnego Sądu Apelacyjnego we Wrocławiu sędzia Bogusław Tocicki.

Sąd utrzymał w mocy wyrok z pierwszej instancji dla Ireneusza M. i wymierzył mu karę 25 lat więzienia, z kolei Norbertowi B. złagodził wyrok i wymierzył karę 15 lat więzienia

— powiedział.

reklama

Zarzuty obu mężczyznom postawiono w 2018 r. Zdaniem śledczych obaj oskarżeni w noc sylwestrową 96/97 wyprowadzili nastolatkę z klubu, w którym odbywała się dyskoteka. Ireneusz M. usłyszał zarzuty w czerwcu 2018 r. Przebywał wtedy w więzieniu skazany za inne przestępstwo.

Należy wspomnieć, że został oskarżony o gwałt na innej kobiecie w 2007 r. w Piekarach w woj. dolnośląskim. Do dziś przebywa w areszcie. Norbert B. zaś został zatrzymany pod koniec września 2018 r. W styczniu 2019 r. wrocławski Sąd Apelacyjny uchylił decyzję sądu pierwszej instancji o przedłużeniu mu aresztu, dlatego mógł odpowiadać z tzw. wolnej stopy. Wprawdzie na krótki czas został ponownie aresztowany po wyroku sądu w I instancji, jednak Sąd Apelacyjny uchylił ten areszt.

We wrześniu 2020 r. Sąd Okręgowy we Wrocławiu (pierwszej instancji) zdecydował, że obaj mężczyźni są winni gwałtu ze szczególnym okrucieństwem, w wyniku którego życie straciła 15-letnia Małgorzata. Skazał ich wtedy na 25 lat więzienia, zaznaczając, że zarówno wina, jak i okoliczności popełnienia czynu przez oskarżonych nie budzą żadnych wątpliwości. Dodał także, że wiadomym jest, iż oskarżeni działali w porozumieniu z innymi osobami, których tożsamości do tej pory nie zostały ustalone. Jak mówił wtedy sędzia Marek Poteralski:

Dopuścili się zbiorowego zgwałcenia ze szczególnym okrucieństwem (…) pozostawili ją nagą, leżącą na ziemi i w miejscu ogólnie niedostępnym i nieoświetlonym, a sami wrócili na dyskotekę, nie interesując się jej dalszym losem.

Ireneusz M. i Norbert B podczas rozprawy we wrześniu 2020 r. Magdalena Pasiewicz / East News
Ireneusz M. i Norbert B podczas rozprawy we wrześniu 2020 r.

21 lutego media obiegła wieść o śmierci Tomasza Komendy. Jako pierwszy o śmierci Tomasza Komendy poinformował dziennikarz "Uwagi!" TVN Grzegorz Głuszczak.

Źródła "Gazeta Wyborcza", "Superwizjer", Radio ZET, crime.com.pl, TVN24, Polsat News

reklama
reklama

Dziękujemy, że przeczytałaś/eś nasz artykuł do końca.
Subskrybuj Onet Premium. Bądź na bieżąco! Obserwuj nas w Wiadomościach Google.

Karolina Chibowska

Źródło:Onet
Data utworzenia: 21 lutego 2024, 15:45
reklama
Masz ciekawy temat? Napisz do nas list!
Chcesz, żebyśmy opisali Twoją historię albo zajęli się jakimś problemem? Masz ciekawy temat? Napisz do nas! Listy od czytelników już wielokrotnie nas zainspirowały, a na ich podstawie powstały liczne teksty. Wiele listów publikujemy w całości. Wszystkie znajdziecie tutaj.