Zielony ład nie dotrze nad Wisłę

Większość Polaków zdaje sobie sprawę z konsekwencji zmian klimatycznych, ale nie poświęci niczego dla ich powstrzymania. Politycy to wiedzą, dlatego coraz rzadziej mówią publicznie o klimacie.

29.11.2021

Czyta się kilka minut

Elektrownia Turów. Bogatynia, 24 maja 2021 r. / KRZYSZTOF KANIEWSKI / REPORTER
Elektrownia Turów. Bogatynia, 24 maja 2021 r. / KRZYSZTOF KANIEWSKI / REPORTER

Latem tego roku znowu było ekstremalnie. Na Syberii zanotowano rekordowe temperatury powietrza. W Wielką Brytanię oraz Irlandię uderzyły huragany. Niemcy i Belgowie zmagali się z powodziami, a Grecję, Sardynię i Sycylię pustoszyły pożary. Skutki zmian klimatu stały się codziennością w Europie. – Odczujemy je wszyscy – mówił w połowie lipca wiceszef KE Frans Timmermans, prezentując pakiet rozwiązań mający doprowadzić jeszcze w tej dekadzie do znaczącej redukcji emisji CO2. – Nic, co przedstawiliśmy, nie będzie łatwe, to będzie cholernie trudne – podsumował szczerze.

Weźmy dla przykładu jedną branżę – motoryzacyjną. Wszystkie nowe samochody mają być już w 2035 r. zeroemisyjne. Silnik spalinowy, symbol rewolucji przemysłowej, wyląduje na śmietniku historii. – To nowy porządek, zmiana na miarę zburzenia Bastylii – mówi Marcin Korolec, były minister środowiska w rządzie PO. Po skojarzenia z rewolucją francuską sięga dziś również PiS.

Mocni w deklaracjach

Teoretycznie jesteśmy gotowi na tę rewolucję, bo zdajemy sobie sprawę, co się wokół nas dzieje. Aż czterech na pięciu Polaków – jak wynika z badania firmy Deloitte – obawia się skutków zmian klimatu: niebezpiecznych zjawisk pogodowych czy wzrastających temperatur. 77 proc. z nas – to już sondaż CBOS z czerwca tego roku – uważa zmiany klimatu za zagrożenie dla współczesnej cywilizacji. Klimatyczni denialiści są już w mniejszości i w defensywie. Problem bagatelizuje najwyżej kilkanaście procent z nas. Kiedy Polska 2050 zleciła badania dotyczące m.in. opinii na temat zanieczyszczenia powietrza, tylko 5 proc. ankietowanych stwierdziło, że to temat „rozbuchany” przez media i ekologów. Los Ziemi i następnych pokoleń leży nam zatem na sercu – tyle że wyłącznie na deklaratywnym poziomie. W rzeczywistości nie jesteśmy skorzy do indywidualnych poświęceń lub ponoszenia dodatkowych kosztów, o czym wprost mówią niepublikowane jeszcze dane IBRiS-u: 73 proc. z nas nie zrezygnuje z samochodu, a 70 proc. nie chce przestać jeść mięsa, choć wielkie farmy są jednym z głównych źródeł emisji gazów cieplarnianych. 55 proc. Polaków jest gotowa zapłacić najwyżej do 100 zł miesięcznie więcej za towary i usługi, jeśli dzięki temu byłyby one neutralne dla klimatu. Politycy mogą zatem ratować sobie klimat, byle tylko nie naszym kosztem.

– To nie jest wyłącznie polski problem – mówi mi Michał Kamiński, wicemarszałek Senatu. – Także politycy w Niemczech obawiają się klimatycznej kontrrewolucji, gdy już dotrze do ludzi fakt, że za ratowanie środowiska muszą płacić z własnej kieszeni. A przecież tamtejsze społeczeństwo jest bardzo świadome ekologicznie.

Co może się wówczas wydarzyć, widzieliśmy jesienią 2018 r. we Francji, kiedy to w odpowiedzi na podwyżkę podatku od paliwa tłumy kierowców w żółtych kamizelkach wyległy na ulice miast, by przez wiele tygodni je niszczyć – w Paryżu symbolem ich niezadowolenia stał się zdewastowany Łuk Triumfalny. Były włoski premier Enrico Letta, nawiązując do słynnej frazy Alexisa de Tocque­ville’a, że rewolucji nie robią biedni, tylko klasa średnia, gdy odczuje spadek poziomu swego życia – przestrzegał wtedy przed społecznym buntem na masową skalę. Może się zdarzyć i taki paradoks, że ludzie, którzy najpierw protestowali przeciwko bezczynności polityków wobec globalnego ocieplenia, za chwilę, dokładnie na tych samych ulicach i nie oglądając się już na wymieranie gatunków i podnoszenie poziomu oceanów, będą bronić swojego dotychczasowego poziomu i stylu życia. Zauważył to już zresztą węgierski premier, oskarżając komisarza Timmermansa, że swoimi działaniami „zabija klasę średnią w Unii Europejskiej”.


Agata Kaźmierska: Szczyt klimatyczny ONZ w Glasgow miał pomóc zapobiec katastrofie. Ale zamiast globalnego porozumienia jest seria bezzębnych obietnic.


 

Widać wyraźnie, że walka Europy o zastąpienie węgla i ropy czystymi źródłami energii stanie się paradoksalnie „wysokooktanowym paliwem” dla ugrupowań populistycznych. Także nad Wisłą. – Miażdżąca większość Polaków nie zdaje sobie sprawy, jak poważne wyzwanie stoi przed nami – uważa prof. Antoni Dudek, historyk i politolog z UKSW. – Klimat i transformacja energetyczna staną się nową, główną osią podziału politycznego.

Nie ma komu zbierać szparagów

Według Łukasza Pawłowskiego z Ogólnopolskiej Grupy Badawczej obecną sytuację można porównać do tej sprzed trzech dekad, kiedy robiliśmy skok od socjalizmu do kapitalizmu – peerelowska Polska była wówczas bankrutem, tak jak bankrutem energetycznym jest teraz III RP (według Carbon Tracker dziś nierentowna jest połowa naszych elektrowni węglowych). – Tak jak tamta transformacja zostawiła po sobie beneficjentów i przegranych, tak i ta znów nas podzieli: jedni zyskają, a drudzy popadną w energetyczne ubóstwo. Napięcia są nieuchronne i będą rozgrywane w kampaniach wyborczych – przekonuje Pawłowski. Widać wyraźnie, że do tej batalii szykuje się już PiS.

Strategia rządzących jest czytelna. Z jednej strony PiS godzi się na warunki, jakie stawia nam Unia Europejska, choćby przeforsowane w grudniu 2020 r. zobowiązanie do większej redukcji emisji CO2 do końca dekady – nie o 40 proc., ale o 55 proc. w porównaniu do roku 1990. Ma to dać gwarancję dojścia w połowie stulecia do całkowitej neutralności klimatycznej UE, co zakłada Europejski Zielony Ład, ogłoszony przez KE w 2019 r. W tym samym czasie na rynku wewnętrznym trwa intensywna kampania kwestionowania unijnej polityki. Jarosław Kaczyński, pytany o walkę Brukseli z paliwami kopalnymi, odpowiada, że to „rodzaj szaleństwa”, a Marek Suski sugeruje, że chce się w ten sposób „przykręcić polską gospodarkę i spowolnić nasz rozwój, bo na Zachodzie nie ma komu zbierać szparagów”.

– Źródłem tego nastawienia PiS-u jest choćby NSZZ „Solidarność” – przekonuje Michał Kamiński. – Związek utrzymuje swoje istnienie w dużym stopniu w oparciu o browary i kopalnie. Szef związku, Piotr Duda jest zależny od głosu górników, a PiS-owi jest z kolei potrzebna Solidarność. Interes gospodarczy kraju i los środowiska nie mają tu znaczenia.

Symptomatyczna była jedna z październikowych okładek „Tygodnika Solidarność”: przerażeni ludzie wpatrują się w żarówkę, pod spodem widać napis: „Jak UE sprowadziła na nas kryzys energetyczny”. Piotr Duda wielokrotnie podkreślał, że kopalnie mają funkcjonować aż do wyczerpania złoża, a podczas protestu w Luksemburgu, gdzie związkowcy udali się w obronie Turowa, grzmiał, że jeśli KE będzie chciała pozbawić Polaków miejsc pracy i energii elektrycznej, to „podpalą Europę”. Potem dorzucił, że podpalą ją „w swoich sercach”.

PiS jest też zakładnikiem Zbigniewa Ziobry, bez którego nie przetrwa Zjednoczona Prawica. A Solidarna Polska jest wręcz wrogo nastawiona do planów UE. Rok temu byli przeciwni, by Mateusz Morawiecki zaakceptował na unijnym szczycie podniesienie celu redukcji CO2. W lutym tego roku jedynie ministrowie Zbigniew Ziobro i Michał Wójcik nie poparli rządowej uchwały w sprawie polityki energetycznej Polski do 2040 r., częściowo uwzględniającej założenia Zielonego Ładu. Z kolei w sierpniu Ziobro pytał w liście ministra ds. europejskich Konrada Szymańskiego, czy rząd przeanalizował skutki gospodarcze proponowanych przez Brukselę rozwiązań, które minister sprawiedliwości określa nie inaczej, jak tylko mianem „szantażu energetycznego”. To będzie więc jeden z kluczowych tematów, na których Ziobro planuje się sondażowo budować. I ma na to szanse, bo mocno reklamowany w mediach euroentuzjazm Polaków jest dość płytki.

Papier wszystko zniesie

Pięć lat temu Fundacja Batorego opublikowała raport „Polacy wobec UE: koniec konsensusu”, który rzucił zupełnie nowe światło na dyskusję o naszym członkostwie we Wspólnocie. Gdy zapytano nie o ogólne nastawienie, ale o szczegółowe rozwiązania – np. mechanizm relokacji uchodźców czy właśnie pakiet klimatyczny – to okazało się, że bliżej nam do poglądów wyborców skrajnej niemieckiej AfD lub francuskiego Zjednoczenia Narodowego. Jesteśmy też niechętni dalszemu pogłębianiu integracji, zaś aż 37 proc. z nas uważa, że Polska poradziłaby sobie lepiej z wyzwaniami przyszłości, gdyby jednak była poza Unią! W efekcie eurosceptyczna polityka Solidarnej Polski może się cieszyć coraz większym społecznym poparciem, zwłaszcza że obecność w Unii będzie nas słono kosztować, jeśli zaczniemy realizować swe zobowiązania. Zielony Ład to gigantyczny koszt: sam rząd założył, że do 2040 r. transformacja polskiej energetyki pochłonie około 1,6 bln zł, czyli czterokrotność przyszłorocznego budżetu Polski. Tylko 3,8 mld euro wydatków pokryje Bruksela, z czego 2 mld mają trafić na Śląsk. Pieniądze na energetykę będziemy też mieli z nowej unijnej perspektywy finansowej, ale i tak nie sfinansujemy z tego wielu naszych potrzeb.

Abstrahując od niechętnych transformacji partnerów PiS-u, także partia Kaczyńskiego, zważywszy na jej stosunek do Unii, nie będzie umierać za Zielony Ład lub OZE. Tygodnik „Sieci”, wiernie odzwierciedlający w swych tekstach aktualną linię Nowogrodzkiej, przekonywał, że nieprzypadkowo pakiet klimatyczny FF55 (do 2030 r. UE planuje redukcję emisję gazów o 55 proc.) został zaprezentowany 14 lipca. Czyli w rocznicę zdobycia przez lud paryski więziennej twierdzy oraz wybuchu rewolucji francuskiej: „skutek ma być ten sam, zmienić Europę nie do poznania”. Wyliczono, co nas czeka: „podwyżki, przerwy w dostawach prądu, zubożenie, regres ekonomiczny, wzrost bezrobocia”. Tym samym straszył Mateusz Morawiecki w Strasburgu, gdzie udał się, by bronić „reform” w sądownictwie, ale swoją mowę zaczął od kryzysu energetycznego i niepokojów społecznych. „Czy potrafimy zagwarantować lepsze życie przyszłym pokoleniom?” – pytał europosłów.

– Premier podpisał się pod unijną polityką klimatyczną, bo wie, że i tak nie będzie jej realizował – twierdzi prof. Antoni Dudek. – Przede wszystkim dlatego, że nie jesteśmy w stanie jako kraj spełnić stawianych nam warunków. I to bez względu na to, czy władzę będzie miał PiS, czy opozycja. Po prostu pakiet FF55 jest dla nas niewykonalny. Marnowaliśmy czas, a teraz jest już za późno, by dokonać transformacji bez potężnych kosztów społecznych.

Rząd nie myśli zatem, jak zwiększyć udział zielonej energii w miksie energetycznym (Polski Ład poświęca klimatowi i energii raptem dwie strony samych ogólników), tylko jak tę sytuację wyzyskać politycznie.

Po pierwsze, widać coraz wyraźniej, że w przyszłości PiS stanie nie po stronie Zielonego Ładu, lecz po stronie zagrożonych ubóstwem energetycznym – choć ma pokaźny udział w bilansie koszmarnych zaniedbań, jakich w polskiej energetyce dopuściły się niemal wszystkie rządy po 1989 r. To partia Kaczyńskiego trwoniła pieniądze na blok węglowy w Ostrołęce, choć było wiadomo, że inwestycja przyniesie straty; ostatecznie poszedł na to ponad miliard złotych plus koszt wyburzenia tego, co zdołano wybudować. W poprzednią kadencję parlamentu PiS wszedł niemal jak Don Kichot, zaczynając od walki z wiatrakami: minister energii Krzysztof Tchórzewski radośnie zapowiadał, że do 2035 r. nie będzie na lądowym terytorium Polski już ani jednego, bo wszystkie turbiny trafią na złom. Niemal się to rządzącym udało. PiS liczy jednak, że wyborca jest niczym Tuwimowski straszny mieszczanin, co to wszystko widzi oddzielnie, więc nie powiąże błędów i zaniechań dwóch kadencji PiS-u z wysokością swojego rachunku za prąd. I z powodzeniem będzie mógł przekonywać, że winna jest Bruksela i jej środowiskowe fanaberie. – Osób, które nie będą chciały zaakceptować kosztów zielonej polityki, będzie wystarczająco dużo, by się na nich oprzeć w wyborach – uważa Marcin Duma, prezes IBRiS-u.

Po drugie, polityka klimatyczna będzie dla PiS-u kartą przetargową w relacjach z UE. Właściwie już jest. Kiedy Komisja Europejska wstrzymała polski Krajowy Plan Odbudowy, PiS odgrażał się, że może zablokować Zielony Ład. Ostatnio Jarosław Kaczyński stwierdził też, że rząd rozważa zawetowanie planu FF55. Mniejsza z tym, że takie weto nie jest akurat tutaj możliwe, bardziej chodzi o to, że PiS może utrudniać KE realizację jej priorytetowego zadania. FF55, po konsultacjach w PE i Radzie Europejskiej, ma zostać uzgodniony do 2023 r. W tym samym czasie w Polsce będzie trwała kampania przed wyborami parlamentarnymi. Jeśli ma to być jeden z głównych tematów kampanijnych, warto zadać pytanie, jak odnajdzie się w tym rozrysowanym przez PiS podziale proekologiczna opozycja.

Tusk na rozdrożu

Donald Tusk jest ostrożny. W swojej najnowszej, czekającej na premierę książce „Wybór”, napisanej razem z Anne Apple­baum, przekonuje, że kolejna kampania wyborcza to będzie „bój o zdezorientowane i trochę wycofane dość wąskie centrum, które chce emocjonalnej stabilizacji”. A zatem Platforma będzie raczej unikać skrajności i jednoznacznego opowiadania się po stronie ekologii, jeśli na szali znajdzie się drugie ważne dobro, czyli dobrostan obywateli. Były premier już zresztą nazwał pakiet FF55 „trochę ryzykownym projektem”, a rząd wezwał do ochrony „ludzi żyjących z węgla”. Widać, że największa partia opozycyjna chce uniknąć pułapki, którą szykuje PiS: przedstawiania opozycji jako sił mających na sztandarach ekologizm, czyli nową lewacką ideologię, która drenuje portfele „zwykłych Polaków”. Ale konkretnego, chytrego planu, jak wybrnąć z tej kwadratury koła, nie ma.

– Trzeba twardo pokazywać, że możemy zbudować gospodarkę nieemisyjną, i że to będzie korzystne dla państwa i społeczeństwa. Trzeba z ludźmi jak najwięcej na ten temat rozmawiać – mówi mi Borys Budka, przewodniczący klubu parlamentarnego PO. Na długotrwały dialog z Polakami stawia też Polska 2050.

– Statystycznych obywateli mniej obchodzi wielka sprawa, a bardziej własny interes. Żeby ich przekonać do transformacji, trzeba im przedstawić konkretną ścieżkę dojścia do neutralności klimatycznej – przekonuje Michał Kobosko, szef partii Polska 2050 Szymona Hołowni. – I robić to na przykładach, np. jaką mamy ofertę dla powiatu zgorzeleckiego, kiedy przestanie już działać kopalnia i elektrownia w Turowie. Przekonywać, że to nie tylko wyzwanie i koszt, ale i szansa na nowe miejsca pracy.

W potencjalnie najtrudniejszej sytuacji jest Lewica, dla której troska o klimat jest kluczowym elementem programu. Jednocześnie chciałaby też oderwać od PiS-u wyborcę socjalnego, któremu bliższa będzie cena tony węgla niż topniejące lodowce. Poseł Maciej Konieczny przekonuje jednak, że nie ma sprzeczności w tym, by być za zieloną transformacją, a jednocześnie protestować z górnikami likwidowanej kopalni: – Albo transformacja będzie sprawiedliwa, albo jej nie będzie wcale. Nie zgodzimy się na terapię szokową. Jeśli koszty zostaną przerzucone na ludzi, oczywiste jest, że ci się zbuntują, a my jako lewica staniemy po ich stronie. Chcemy też przedstawiać pozytywną wizję transformacji. Nie tylko, że coś zostanie nam zabrane, np. samochód, ale co dostaniemy w zamian, np. wygodną komunikację publiczną.

Lewica pociesza się tym, że większość jej elektoratu to ludzie młodzi, dla których stan środowiska ma znaczenie egzystencjalne. – Za trzydzieści lat dzisiejsza młodzież wciąż będzie żywa i to ona będzie się mierzyć z ewentualną katastrofą, jeśli dziś nie zdołamy jej zapobiec – ostrzega Włodzimierz Cimoszewicz. Zdaniem byłego premiera i obecnego europosła z dużą częścią polskiego społeczeństwa da się poważnie rozmawiać: – Nie wszyscy są głuptasami, łatwo nabierającymi się na polityczne manipulacje – mówi.

Tyle że wizja ciemnego i zimnego mieszkania, jaką roztoczą populiści, może silniej trafiać do masowej wyobraźni. To zresztą bardzo realny problem. Polski Instytut Ekonomiczny oszacował, że w ubiegłym roku na tzw. ubóstwo energetyczne cierpiało aż 21 proc. Polaków, którzy mają problem z rachunkami za energię. Z kolei w opublikowanym przez Szlachetną Paczkę „Raporcie o biedzie” czytamy, że gdyby cała Polska była blokiem o stu mieszkaniach, to w czterech lokalach byłoby zupełnie zimno, bo lokatorów nie stać na ogrzewanie. Obóz Zjednoczonej Prawicy tradycyjnie chce temu zaradzić nie systemowo, a doraźnie, za pomocą bonów energetycznych dla około 2 milionów polskich gospodarstw.

Świat konkretów ogólnych

Oprócz warstwy komunikacyjnej i marketingowej ważne są też plany działania, a te po opozycyjnej stronie z reguły sprowadzają się do – jak mawiał śp. Andrzej Lepper – „konkretów ogólnych”. Np. Nowa Lewica pisze w swoim najnowszym „Raporcie o stanie państwa”, że „należy działać szybko i nadrobić stracone lata (…) potrzebujemy ambitnych inwestycji (…) należy opracować nową strategię dla OZE”. Jeszcze w programie wyborczym w 2019 r. KO deklarowała, że nie będzie zamykać kopalń, dopóki będzie w nich węgiel, stąd udział węgla w polskiej gospodarce będzie spadać w sposób naturalny, wraz z wyczerpywaniem się złóż. Teraz Donald Tusk mówi, że kwestie klimatyczne muszą być uznane za agendę narodową, ale znów bez żadnych szczegółów.

Najbardziej kompleksowy, zaprezentowany w marcu program klimatyczny „Polska na zielonym szlaku” ma formacja Szymona Hołowni. Jednak zdaniem ekologów jest on zbyt mało ambitny, bo nasz kraj nie może zwlekać z dekarbonizacją aż do 2040 r. Tymczasem rząd planuje wygaszać kopalnie jeszcze dłużej, do 2049 r. Obecnie zaś będzie pracował nad aktualizacją przyjętej raptem dziesięć miesięcy temu Polityki Energetycznej Polski do 2040 r., która kompletnie nie jest skorelowana z celem neutralności klimatycznej UE. A już na pewno nie jest adekwatną odpowiedzią na stojące przed Polską wyzwania. Jeśli faktycznie miałaby być realizowana, to – jak oszacowała Fundacja Instrat – koszty wytwarzania energii elektrycznej do 2030 r. wzrosłyby o 61 proc., a to oznacza drastyczny wzrost cen energii i osłabienie konkurencyjności naszej gospodarki. Sytuacja zatem wygląda tak, że działania związane z Zielonym Ładem, mimo pojawiających się protestów społecznych, znów nabierają w Europie tempa. Polska zaś nadal działa w ślimaczym tempie, a prezes PiS-u w Polskim Radiu zaprzecza antropogenicznym przyczynom zmian klimatu, twierdząc, że „tak do końca nie wiemy, czy te zmiany są winą człowieka”.©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka polityczna Radia Tok FM, prowadzi program „Wywiad polityczny". Wcześniej przez kilkanaście lat związana z TVP. Była reporterką sejmową i publicystką, relacjonowała wszystkie kampanie wyborcze w latach 2005-2015. Politolog, absolwentka… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 49/2021