"Pogranicznicy organizują dziennikarzom objazdowe safari". Reporter TOK FM o "koncesjonowaniu" dostępu do informacji

REKLAMA
- Warunki, jakie służby zapewniają dziennikarzom na granicy, są bardziej po to, by powielać ich informacje o bohaterskich działaniach. Nie bardzo widzę powód, by to robić, bo z tym same służby sobie poradzą doskonale - mówił reporter TOK FM Jakub Medek. W jego opinii - mimo zniesienia stanu wyjątkowego w strefie przygranicznej - nie zmieniło się nic dla mediów chcących relacjonować kryzys humanitarny.
REKLAMA
Zobacz wideo

W piątek w szpitalu w Hajnówce zmarła 38-letnia Kurdyjka Avin Ifran Zahir. 12 listopada trafiła tam prosto z Puszczy Białowieskiej. Kobietę w 24. tygodniu ciąży odnaleźli wolontariusze Grupy Granica, pierwszej pomocy udzielili jej Medycy z Granicy. Mimo błyskawicznej pomocy, kilka dni później kobieta poroniła. Teraz osierociła pięcioro dzieci, które razem z ojcem są w ośrodku białostockiej fundacji pomagającej uchodźcom. Jej rodzina złożyła wniosek o ochronę międzynarodową w Polsce. Trudno powiedzieć, jaki będzie jej dalszy los. Z grupy, w której znajdowała się Avin z dziećmi i mężem tylko oni pozostali w Polsce. Brata mężczyzny mundurowi tej samej nocy wyrzucili siłowo do Białorusi.

REKLAMA

Marta Górczyńska, prawniczka z Grupy Granica, mówiła w TOK FM, że kluczowe pytanie w tej sprawie dotyczy tego, z jakiego powodu doszło do tej i innych śmierci na polsko-białoruskim pograniczu. - To kwestia braku dostępu do procedur ochrony międzynarodowej, ale też tych, które pozwoliłyby określić, w jakim stanie są osoby, które znajdują się na terytorium Polski. Tutaj tego zabrakło. Wiemy, że ta rodzina była przez siedem dni w lesie, a pomoc nie dotarła do nich na czas. Domagamy się wszczęcia dochodzenia odnośnie przyczyn tej i innych śmierci na granicy. I zbadania ich potencjalnego związku z polityką wywózek, która jest realizowana na granicy - podkreśliła.

Jej zdaniem, do odpowiedzialności mogą zostać pociągnięci również konkretni funkcjonariusze polskich służb, którzy nie udzielają pomocy migrantom znajdującym się w złym stanie, tylko wywożą ich do lasu.

Czy migrantów jest mniej na granicy?

Na poniedziałkowej konferencji prasowej premier Mateusz Morawiecki zapewniał, że państwo polskie udziela pomocy wszystkim potrzebującym migrantom. - Jak tylko funkcjonariusze natrafią po naszej stronie granicy na ludzi, którzy potrzebują pomocy, to trafiają oni do szpitali, względnie ta pomoc jest im udzielana w różnych ośrodkach. Niektórzy z nich po prostu utraciliby życie, więc jesteśmy wdzięczni funkcjonariuszom i żołnierzom za ich empatię, szczere oddanie w duchu humanitaryzmu, dbania o każdego człowieka - podkreślił Morawiecki. 

Z tą wypowiedzią premiera nie zgodziła się jednak Marta Górczyńska. - Dopóki ktokolwiek z migrantów odsyłany jest na Białoruś, a wiemy, że tak się wciąż dzieje, to nie można mówić o tym, że tym osobom udzielana jest pomoc. Przy obecnych warunkach atmosferycznych - a wiemy, że w tym tygodniu temperatura na Podlasiu spadnie do minus 15 st. Celsjusza - żadna osoba nie powinna być odstawiana do lasu. To zagrożenie dla ich życia i zdrowia. Każda wywózka do lasu to potencjalne skazywanie tych osób na śmierć - oceniła.

REKLAMA

Drugi gość audycji Połączenie - reporter TOK FM Jakub Medek - poddał w wątpliwość inne słowa premiera z poniedziałkowej konferencji prasowej. - Granica jest coraz bardziej szczelna. Wkrótce rozpoczynamy budowę infrastruktury, zapory, która jest skutecznym - jak wiemy to z przykładów innych państw - narzędziem obrony przed nielegalną migracją z zagranicy - mówił Morawiecki. 

- Przekroczeń granicy jest rzeczywiście mniej. Myślę jednak, że największy wpływ na to miał nacisk państw Unii Europejskiej na kraje tranzytowe i zawieszenie stamtąd lotów z migrantami, a nie działania, które premier przypisuje sobie - podkreślił.

Jak jednak zastrzegła Marta Górczyńska, dopóki do strefy przygranicznej nie są dopuszczeni dziennikarze, nie wiadomo, dlaczego osób przekraczających granicę jest mniej i czy faktycznie jest ich mniej. - My widzimy osoby, którym coraz częściej są niszczone telefony (przez polskie służby - przyp. red.), w związku z czym może być taka sytuacja, że te osoby nie są w stanie się z nami kontaktować, bo nie mają jak. Być może w tych zimowych warunkach część osób nie jest w stanie nawet o taką pomoc poprosić - wyjaśniała.

"Objazdowe safari dla dziennikarzy"

Jakub Medek przekonywał, że mimo zniesienia stanu wyjątkowego w strefie przygranicznej nie zmieniło się absolutnie nic dla dziennikarzy, którzy chcą relacjonować kryzys humanitarny. - No może poza takimi safari objazdowymi, które dla dziennikarzy organizuje Straż Graniczna. Oni są przez nią pakowani do samochodów, wożeni są w te miejsca, do których SG chce ich zawieźć. Można rozmawiać tylko z tymi, którzy znajdą się w zasięgu takiego safari. Więc nie są to warunki, w których dałoby się przeprowadzić jakąkolwiek dziennikarską weryfikację informacji. To koncesjonowanie dostępu do informacji - stwierdził.

REKLAMA

Jak dodał, warunki, jakie zapewniają dziennikarzom służby są bardziej po to, by powielać ich informacje o "bohaterskich działaniach polskich służb". - Nie bardzo widzę powód, by to robić, bo z tym same służby sobie poradzą doskonale. Ja jestem zainteresowany rozmowami z konkretnymi mieszkańcami Białowieży. Dziękuję serdecznie za możliwość podwózki przez Straż Graniczną, bo w ten sposób ujawniłbym tożsamość swoich rozmówców, co jest sprzeczne z prawem prasowym i co byłoby złamaniem tajemnicy dziennikarskiej - podkreślił.

REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA

TOK FM PREMIUM

REKLAMA
REKLAMA
Copyright © Grupa Radiowa Agory