Tylko kilka dużych miast w Polsce – Warszawa, Kraków, Wrocław, Gdańsk i Rzeszów - unosi się na demograficznej fali, jednak nie za sprawą wysokiego przyrostu naturalnego (bo ten jest wszędzie ujemny), lecz dzięki korzystnym migracjom krajowym i zagranicznym. Wedle najnowszej prognozy („Demograficzna przyszłość wielkich miast w Polsce”), sporządzonej na podstawie przewidywań GUS przez prof. Piotra Szukalskiego, demografa z Uniwersytetu Łódzkiego, ta czołówka w ciągu niespełna 10 lat stopnieje do dwóch miast: Warszawy i Krakowa. Wrocław apogeum ludnościowe (w okolicach 685,4 tys.) osiągnie na początku następnej dekady, podobnie Gdańsk (495,6 tys. w 2031 r.) , Rzeszów formalnie zapewne nigdy nie przekroczy 200 tys.

Łódź, która tuż po upadku PRL (1990 r.) była drugim co do wielkości miastem w Polsce (848 tys.), mocno wyprzedzając Kraków (wtedy 750 tys.), wyludnia się nieprzerwanie od 30 lat: w 2000 r. liczyła mniej niż 800 tys., w poprzedniej dekadzie zeszła poniżej 700 tys., a w ostatnim spisie powszechnym okazało się, że liczy 670 tys. Spadła tym samym na czwarte miejsce - za Wrocław (672 tys.). Najnowsze dane GUS (z połowy 2023 r.) mówią o 655 tys. mieszkańców Łodzi.

Od trzech dekad kurczy się także populacja Poznania – w 1990 r. wynosiła 590 tys., a w połowie 2023 r. zeszła do 540 tys.

Reklama

W tym samym czasie Warszawa urosła z 1,66 mln do 1,86 mln, czyli o ok. 200 tys. Liczba ludności Krakowa powiększyła się z kolei o 54 tys. – z 750 tys. w 1990 r. do 804,2 tys. w połowie 2023 r.

Ludność największych miast w Polsce. Co do roku 2060?

Jaką populację będą miały największe miasta w Polsce w połowie XXI wieku oraz w roku 2060? Wedle analiz prof. Szukalskiego opartych na aktualnej prognozie GUS, przyszłość rysuje się następująco:

  • Warszawa osiągnie szczyt rozwoju – niespełna 1,92 mln mieszkańców - w okolicach 2030 r., potem populacja zacznie się nieznacznie zmniejszać (do 1,91 mln w 2050), a w połowie wieku ten proces przyspieszy (niecałe 1,88 mln w 2060 r.).
  • Kraków – jako jedyne miasto w Polsce i jedno z nielicznych w Europie – ma rosnąć aż do połowy wieku, gdy osiągnie 835,5 tys. mieszkańców. Potem jednak i on zacznie się z wolna zwijać (827,6 tys. w 2060 r.)
  • Wrocław skurczy się do połowy wieku do 646 tys., a w 2060 r. ma liczyć 623 tys.
  • Łódź za około dekadę zejdzie poniżej 600 tys. mieszkańców, by w połowie wieku osiągnąć 508 tys., zaś w 2060 r. – nieco ponad 484 tys.
  • Poznań za około dekadę zejdzie poniżej 500 tys., w 2050 r. ma liczyć 451,5 tys., a w 2060 r. – 416,8 tys.

Podobna depopulacja dotknie wszystkie pozostałe miasta wojewódzkie – przy czym najłagodniej przebiegać ma w relatywnie niedużym Rzeszowie.

Jak widać, największy spadek ludności ma wystąpić w Łodzi – w roku 2060 ma ona liczyć ok. 70 proc. ludności z 2022 r. W przypadku Poznania ma to być 76 proc.,Wrocławia – 93 proc., Warszawy – 101 proc., a Krakowa – 103 proc.

Co wpływa na populację wielkich miast w Polsce

Prof. Piotr Szukalski podkreśla, że wszystkie te miasta - według prognoz GUS - mają się różnić nie tylko kierunkiem, skalą i rozkładem w czasie zachodzących zmian, ale również i ich przyczynami, czyli wpływem takich czynników, jak ruch naturalny (urodzenia żywe i zgony) czy saldo migracji (wewnątrzkrajowych i zagranicznych).

- We wszystkich miastach – pomijając pierwsze lata prognozy w przypadku Krakowa i Warszawy – stale zgony mają przeważać nad urodzeniami, w efekcie czego ujemny przyrost naturalny będzie pierwszoplanowym czynnikiem zachodzących zmian. Niemniej, obserwowane obecnie i w przyszłości różnice odnośnie do struktury wieku – rzutujące na liczbę i urodzeń i zgonów – prowadzić będą do większego znaczenia ruchu naturalnego w ujęciu względnym dla kształtowania się liczby mieszkańców w przypadku Łodzi i Poznania w porównaniu do Warszawy i Krakowa – wyjaśnia demograf. Zwraca uwagę, że głównym źródłem różnic jest i będzie atrakcyjność poszczególnych miast dla migrantów.

Warszawa i Kraków nieodmiennie przyciągają tysiące ludzi zarówno z kraju, jak i z zagranicy, przy czym do Warszawy migrują m.in. łodzianie, a do Krakowa – mieszkańcy nie tylko Małopolski, ale i całej południowej Polski (m.in. z Kielc, ale też ze Śląska i Zagłębia oraz Podkarpacia). Oba miasta mają do połowy wieku utrzymać dodatnie salda migracji zarówno krajowych, jak i zagranicznych, zaś w szóstej dekadzie obecnego wieku – zagranicznych.

- O ile migracje krajowe mają pozytywnie oddziaływać na liczbę mieszkańców jedynie dwóch największych miast, o tyle spodziewać się należy w przypadku wszystkich badanych miejscowości stałego, dodatniego salda migracji zagranicznych – komentuje prof. Piotr Szukalski.

Ludność największych miast w Polsce: jak się (ze)starzejemy

Pod koniec obecnej dekady we wszystkich miastach populacja osób 60+ będzie większa niż dzieci i nastolatków razem wziętych, przy czym relatywnie najmłodsze będzie społeczeństwo Warszawy – z 20,4 proc. dzieci i nastolatków i 22,7 proc. seniorów 60+, a najstarsze – Łodzi z 16,3 proc. dzieci i nastolatków oraz 30,7 proc. osób 60+.

A jak będzie to wyglądać w poszczególnych miastach w roku 2050?

  • Warszawa – 17,9 proc. dzieci i nastolatków; 32,7 proc. osób 60+ (w tym 6 proc. 80+)
  • Kraków – 17,8 proc. dzieci i nastolatków; 31,4 proc. 60+ (w tym 6,4 proc. 80+)
  • Wrocław - 16,9 proc. dzieci i nastolatków; 33,1 proc. osób 60+ (w tym 6,6 proc. 80+)
  • Łódź – 15,1 proc. dzieci i nastolatków; 40,2 proc. osób 60+ (w tym 9,9 proc. 80+)
  • Poznań – 16 proc. dzieci i nastolatków; 35,2 proc. osób 60+ (w tym 7,7 proc. 80+).

W 2060 r. w Łodzi ma być trzy razy więcej seniorów niż dzieci i nastolatków, a populacja tych ostatnich niemal zrówna się z populacją 80+ (!). Po osiemdziesiątce będzie prawie co siódmy mieszkaniec miasta. W Poznaniu co dziesiąty, w Krakowie – co dwunasty, w Warszawie co jedenasty.

- W 2060 r. udziały osób starszych (a zatem osób definiowanych zgodnie z Ustawą o osobach starszych z 2015 r. jako mające co najmniej 60 lat) we wszystkich miastach przekroczą 35 proc. Równocześnie stale obniżać się będzie udział mieszkańców w wieku 20-59 lat, a zatem w typowym wieku aktywności zawodowej, osiągając w ostatnim roku projekcji wartości poniżej 50 proc. we wszystkich miastach – zwraca uwagę demograf.

Czarne łabędzie i inne okoliczności

Profesor zastrzega, że w dzisiejszej Polsce – wzorem innych, zamożniejszych państw – trudno jest bezspornie mówić o ludności wielkich miast w oderwaniu od populacji przemieść, czyli w przypadku Warszawy całej metropolii warszawskiej (76 jednostek samorządowych), zaś w przypadku Krakowa – 13 gmin tzw. obwarzanka krakowskiego (podobnie jest w innych aglomeracjach).

- Dzięki łatwemu dojazdowi okoliczni mieszkańcy korzystają z infrastruktury miejskiej, tak publicznej, jak i prywatnej. Pracują, studiują, leczą się w placówkach opieki zdrowotnej, obiektów kultury. Coraz mniej sensu ma zatem koncentrowanie się na ludności zamieszkałej w granicach administracyjnych, w sytuacji gdy dalsze 30-50 proc. takiej populacji zamieszkuje w odległości do 15-20 km od granic miasta – podkreśla Piotr Szukalski.

Dodaje, że dane o ludności największych miast mogą być też w dużym stopniu obarczone błędem („wynikającym z bazowania na krajowej definicji ludności, tj. uznawania za mieszkańców osób, które są zameldowane), pomijają bowiem część rzeczywistych mieszkańców, którzy z różnych względów nie zameldowali się, choć de facto mieszkają tam, oraz tych, którzy wyemigrowali bez poinformowania o tym odpowiednich organów. Tych pierwszych – jak pokazuje doświadczenie – w warunkach wielkomiejskich jest więcej, zwłaszcza w najatrakcyjniejszych ośrodkach, jak Warszawa czy Kraków.

Częściowo osoby te są wyłapywane podczas spisów powszechnych: ostatni, w 2021 r., pozwolił na urealnienie ludności wielkich miast, podnosząc liczbę mieszkańców w przypadku Warszawy o 3,8 proc., Krakowa o 2,6 proc., Wrocławia o 4,9 proc., Łodzi o 0,1 proc., Poznania o 3,0 proc. – Ale wciąż nie są to informacje o wszystkich rzeczywistych mieszkańcach, choćby z uwagi na nieuwzględnianie imigrantów bez prawa stałego pobytu i – w ostatnich dwóch latach – uchodźców. Na przykładzie uciekinierów wojennych widać, jak wielki wpływ na procesy demograficzne mogą mieć tzw. czarne łabędzie, czyli sytuacje nieprzewidziane, jak wojna i fala migrantów, a wcześniej – pandemia z ogromną liczbą nadmiarowych zgonów, zwłaszcza wśród osób starszych – wyjaśnia demograf.

Z tych wszystkich powodów dotychczasowe prognozy demograficzne mocno różniły się od realiów (z wyjątkiem tych dla Łodzi). Również obecne mogą się nie sprawdzić – wszystko zależy od sytuacji gospodarczej (w tym modelu rozwoju, jaki wybiorą kolejne rządy – gospodarka oparta na wiedzy i innowacjach nie potrzebuje imigracji na wielką skalę), geopolitycznej, trendów prokreacyjnych, polityki migracyjnej państwa (która dopiero powstaje) oraz wielu czynników trudnych do przewidzenia, albo po prostu nieprzewidywalnych, jak pandemia.

- Demograf Hervé Le Bras wyraził w 2008 r. opinię, że prognozy demograficzne w większym stopniu mówią o naszych lękach wobec przyszłości niż realnej wiedzy, jak sytuacja ludnościowa będzie się w nadchodzących latach kształtować. „Czarne łabędzie”, jakich w ostatnich latach doświadczyliśmy, uczą pokory do własnych prognoz – kwituje prof. Piotr Szukalski.