Zalogowanie się jest jednoznaczne z akceptacją naszego REGULAMINU w aktualnym brzmieniu (ostatnia aktualizacja 30.01.2015 r.)

REJESTRACJA




Akceptuję REGULAMIN
(wymagane)
Wyrażam zgodę na przetwarzanie moich danych osobowych przez Wydawnictwo Westa Druk sp. z o.o. w Łodzi. (wymagane)

MIĘDZY NIEBEM A JEZIOREM



Choć Giżycko postrzegane jest głównie jako mekka polskiego żeglarstwa, to przez dwa dni w roku miejsce to przyciąga tysiące miłoś­ników samolotów i lotniczych ewolucji. Wszystko za sprawą Mazury AirShow.

To jedna z największych imprez tego typu w Polsce, która w pierwszy weekend sierpnia miała swą 21. już edycję. Początkowo był to Festyn Lotniczy organizowany na lotnisku Wilamowo koło Kętrzyna. W 2010 roku jednak postanowiono przenieść imprezę do Giżycka i stworzyć prawdziwy podniebny show nad jeziorem Niegocin. Pomysłodawcą i dobrym duchem przedsięwzięcia jest Stanisław Tołwiński, właściciel lotniska Wilamowo i prezes Aeroklubu Krainy Jezior. Uważa on, że impreza stała się prawdziwą wizytówką nie tylko regionu, ale i Polski. Jego ideą jest propagowanie lotnictwa i przekonywanie ludzi, że to zabawa dla każdego.

I z roku na rok Mazury AirShow ściągają do Giżycka fanów latania, zarówno z Polski, jak i z zagranicy. To prawdziwa gratka oglądać pokazy lotnicze w tak magicznej scenerii, gdy przeloty odbywają się nad taflą jeziora, w bezpośredniej bliskości miejskiej plaży. Popisy pilotów śledzą też dziesiątki jachtów i motorówek, które w tym czasie urządzają sobie postój na Niegocinie. Przed rokiem doliczono się ok. 200 tys. widzów, choć to dane szacunkowe, bo na Mazury AirShow nie ma biletów, a wszystkie pracujące przy pokazach osoby robią to społecznie. – Tworzymy coraz większą lotniczą rodzinę – podkreśla Stanisław Tołwiński.

Samolot dla każdego?

Tegoroczny pokaz rozpoczął się od popisów grupy spadochronowej SGP SkyMagic, której członkowie specjalizują się w akrobacjach na otwartych czaszach spadochronów. Także tym razem nie obyło się bez efektownych figur i kolorowych flar zostawiających barwne smugi na niebie. To była dopiero uwertura do lotniczych pokazów, które zainaugurowały samoloty ultralekkie. Do ich pilotowania nie zawsze potrzebne są uprawnienia. Taki samolot można samemu kupić w częściach, złożyć i latać. Cena używanego egzemplarza porównywalna jest z ceną samochodu osobowego klasy średniej. Widzowie w Giżycku mogli zobaczyć m.in. przelot dwóch ultralekkich samolotów MiniFox. To jednoosobowe, jednosilnikowe górnopłaty produkcji włoskiej. Ważą zaledwie 115 kg i mogą na jednym baku przelecieć 70 – 75 km z prędkością do 110 km/godz. Za sterami jednego z prezentowanych MiniFoksów zasiadł Wiesław Jedynak, który na co dzień jest kapitanem najcięższego samolotu pasażerskiego w Polsce – Boeinga 787 Dreamliner, którego masa startowa wynosi 240 ton.

Po raz pierwszy na Mazurach AirShow pojawił się Piotr Grinholc, znany do niedawna głównie miłośnikom muzyki organowej. Okazuje się jednak, że od dziecka marzył o lataniu i kilka lat temu... zbudował samodzielnie samolot. Kupił w USA projekt i części, a następnie w garażu – wzbudzając zdziwienie znajomych i sąsiadów – zmontował dwumiejscowy samolot Van’s RV-12. Trwało to 5 lat i trzeba było użyć ok. 10 tys. nitów oraz kilku tysięcy różnych elementów. – To obecnie jedyny egzemplarz zbudowany amatorsko, zarejestrowany i latający w Polsce – twierdzi Piotr Grinholc. – Muszę przyznać, że spełnienie mojego lotniczego marzenia nie byłoby możliwe bez pomocy wielu życzliwych osób. Dodaje, że samolot jest dwuosobowy, ma zasięg 850 km i spala średnio 8,5 l benzyny na 100 km. Kosztuje mniej więcej tyle, co dobry samochód.

Mistrzowie podniebnych ewolucji

Po prezentacji ultralekkich modeli na niebie nad Niegocinem pojawiła się sylwetka jednosilnikowego samolotu Thorp T-18, mogącego lecieć z maksymalną prędkością do 340 km/godz. Nie to jest jednak jego największą zaletą, co udowodnił pilotujący go Johan Gustaffson. Ten 28-letni Szwed już w wieku 19 lat zdobył mistrzostwo świata w akrobacji szybowcowej i kreślenie w powietrzu niezwykłych figur stało się jego życiową pasją. Nic więc dziwnego, że w Giżycku nie przeleciał sobie dostojnie nad głowami tysięcy widzów, ale sprawił, że kręcili oni głowami z podziwu. Wprawdzie pierwszy swój pokaz Szwed musiał przerwać z powodu... zbyt dużej liczby przelatujących ptaków, ale powetował to sobie w sobotni wieczór, gdy w nocnym pokazie zaprezentował pełnię swych niezwykłych umiejętności. Jego samolot – dzięki specjalnemu podświetleniu – ciągle zmieniał kolor, a kulminacją występu był powietrzny spektakl pirotechniczny, jakiego jeszcze w Giżycku nie widziano.

W podobną konwencję wpisała się, doskonale już znana, litewska grupa ANBO. Trójka pilotów, z byłym prezydentem i premierem Litwy Rolandasem Paksasem na czele, zaprezentowała perfekcyjny pokaz, w którym nie zabrakło niezwykle trudnych podniebnych ewolucji. Co ciekawe, samoloty, na których lata ANBO, czyli radzieckie Jaki 50/52, były wykorzystywane swego czasu przez Radziecki Narodowy Zespół Akrobacyjny i złomowano je zazwyczaj po 50 godzinach lotów. Łączna moc generowana przez silniki grupy ANBO przekracza 1000 KM.

35 mln dolarów w powietrzu

Niewątpliwie jednak wydarzeniem Mazury AirShow 2019 był pokaz szturmowego śmigłowca armii amerykańskiej AH-64 Apache. Jest on przeznaczony do zwalczania broni pancernej i wspierania oddziałów lądowych. Mimo że jego konstrukcja powstała jeszcze w latach 70. ubiegłego wieku, to o jego walorach decydują najnowocześniejsze technologie. To dzięki nim pilot doskonale orientuje się w tym, co dzieje się wokół śmigłowca. Warto wspomnieć choćby o czujnikach przechwytywania celów oraz obserwacji nocnej, zaawansowanym radarze, który potrafi śledzić jednocześnie aż 128 obiektów czy systemie komunikacji radiowej pozwalającym współdzielić informację o celach z innymi apache’ami oraz jednostkami naziemnymi prowadzącymi ogień. Dotychczas wyprodukowano ok. 2000 wspomnianych śmigłowców, z których każdy kosztuje – w zależności od wersji – od 20 do 35 mln dolarów.

Duże zainteresowanie wzbudził także przelot „latającego czołgu”, jak mówi się o ciężkim śmigłowcu transportowo-bojowym MI-24. Nazwa jest w pełni uzasadniona, bo maksymalna masa startowa tej jednostki przekracza 11 ton, a zbiorniki paliwa mieszczą ponad 2000 litrów. Dzięki dwóm silnikom turboodrzutowym o mocy 2200 KM każdy śmigłowiec może rozpędzić się do 335 km/godz. Prezentowane nad Niegocinem modele przyleciały z bazy w Pruszczu Gdańskim.

Część widzów Mazury AirShow mogła też podziwiać największy i najcięższy samolot, jaki potrafi wylądować na lotniskowcu. Mowa o transportowcu Lockheed C-130 „Hercules”, który do Giżycka dotarł z bazy 3. Skrzydła Lotnictwa Transportowego w Powidzu. Ten produkowany od ponad pół wieku kolos może zabrać na pokład ponad 30 ton ładunku, a do startu potrzebuje drogi rozbiegu o długości niewiele przekraczającej 400 m.

Dotrzeć można wszędzie

W mazurskiej scenerii lotniczych pokazów nie mogło zabraknąć, oczywiście, wodnosamolotów, takich jak Piper PA-18-150 Super Cub, brazylijski Super Petrel 100 czy – prezentowany po raz pierwszy w Polsce – American Champion 8GCBC Scout. Z dumą „parkowały” na wodzie w pobliżu giżyckiej plaży, a ich właściciele już umawiali się na spotkanie nad Niegocinem za rok.

Wracając samochodem z Mazur AirShow do Łodzi, zazdrościłem pilotom, że nie muszą stać w korkach i drogowych zatorach. A może by tak na kolejną edycję tej imprezy także polecieć? Przecież w Polsce mamy już 54 lotniska i 412 lądowisk (123 samolotowe i 289 śmigłowcowych), więc samolotem dotrzeć można właściwie wszędzie. Ma rację Stanisław Tołwiński, który cały czas podkreśla, że „2 km asfaltu mogą połączyć sąsiednie wsie, ale 2 km pasa startowego z tego samego asfaltu może łączyć nas z całym światem”.


Tekst: Andrzej Marciniak